Strony

wtorek, 15 grudnia 2015

Staropolskie historie

  Staropolskie historie i opowieści


Wstęp

Przeglądając kroniki historyczne lub stare dokumenty, co rusz napotykamy na historie i opowieści, które dla pamięci pokoleń zostały uwiecznione na piśmie. Przekazywane z pokolenia na pokolenie przypominają o dawnych czasach i ludziach, którzy kiedyś byli...

opowieści

     Historie i opowieści, jakie przetrwały do naszych czasów są różne: jedne wychwalają bohaterów za ich odwagę i męstwo, inne ganią ich za tchórzliwość lub chwiejność; niektóre są zabawne, a niektóre bardzo poważne lub smutne. Ludzi tych już dawno nie ma, o większości z nich nikt by w tej chwili nawet nie wiedział, ale historie z ich życia przetrwały dzięki zapisanym w księgach stronicom. Dobrze, jeżeli przekazana historia jest chwalebna – wtedy dobre imię bohatera utrwalone jest na całą wieczność, a kolejne pokolenia są pod niesłabnącym wrażeniem dokonanych przez niego czynów. Gorzej, jeżeli kroniki wskazują na niesławę człowieka, wtedy plama na honorze w oczach swoich potomków nie znika nigdy. Przykładem niech będzie historia Leszka Czarnego, wówczas księcia sieradzkiego (1271 r) zapisana przez Jana Długosza. Według relacji tego kronikarza, Gryfina, córka Rościsława, księcia Rusi, choć już szósty rok była zamężna z Leszkiem, nadal pozostawała w panieństwie. Pewnego dnia zarzuciła mężowi niemoc i oziębłość i na zwołanym zgromadzeniu panów i ważniejszych niewiast ziemi Sieradzkiej oświadczyła, że czepiec, który na głowie nosiła jako mężatka, w Krakowie, w klasztorze braci mniejszych wobec wielu osób już dawno zdjęła i jak panna poczęła chodzić z odkrytą głową. Chwilę powyższą, upokarzającą dla Leszka, przedstawił nawet Jan Matejko na jednym ze swoich obrazów, prezentowanym poniżej. 

Jan Matejko



Historie


Z głupim nie żartować (XVII w)


     Czarnkowski, Biskup Poznański, będąc podagrą bardzo udręczony, zwykł był częstokroć przed wielkim bólem te słowa mówić: Prze Bóg, dobij kto, odpuszczę. Trafiło się, iż leżąc w tejże chorobie, nie był nikt inszy przy nim, jeno Tatarzyn Kamarady, sługa jego; ten pomnąc, co więc pan mówił, ofiarował mu się z posługą swą: Panie, powiada, daj ty mnie bachmata [konia tatarskiego], a każ mię wolno do hordy przepuścić, a ja ciebie zareżę [zarżnę], jako prosisz. Biskup obaczył się [spostrzegł], że z tym źle żartować: Dobrze, powiada, Kamarady, ale każ tu komu pierwej do mnie, że mu rozkażę, aby cię po mej śmierci dobrze odprawiono i wolno puszczono. Wyszedł Tatarzyn i zawołał kilku sług do pana. Pan, ujrzawszy sługi, dopiero z onego przestrachu otrzeźwiał i kazał Tatarzyna do wieży wsadzić, a sam potem był ostrożniejszy.


Na targu


     Pewien gospodarz nie mogąc na jarmarku dobić targu z młynarką, która sprzedawała świnię, zawołał, chowając kiesę z grosiwem do kieszeni: No, kiedy tak, to moje pieniądze, a pani świnia.


Wieszaj waćpan


     Niegdyś był u nas zwyczaj, że gdy na skazanego na śmierć i prowadzonego pod szubienicę dziewczyna jaka, rańtuch swój zarzuciła, a skazany oświadczył, że się z nią ożeni, wtedy uwalniano go od kary śmiertelnej i strzeżono tylko, aby ślub odbył się niezwłocznie. Owóż zdarzyło się, że raz jednemu skazańcowi stara i straszna baba ofiarowała swoją rękę i tym sposobem mógł się ocalić od śmierci; spojrzawszy jednak na czarownicę, zawołał na kata: „Panie Jakubie, wieszaj waćpan!”. Słowa te poszły w przysłowie, kiedy ktoś, jakiej niekorzystnej łaski przyjąć nie chce.


Molto bene


     Pobłatecki w piśmie „Kwestye polityczne” dowodząc, że lepiej jest mieć królową Polkę, przywodzi następującą anegdotę. Za króla Michała zaciągnięto kilka tysięcy kozaków, pod hetmanem Hanenkiem; którym nie dawano ani prowiantu, ani strawnych pieniędzy. Podają oni suplikę Eleonorze królowej, uskarżając się na swą krzywdę. Królowa wzwyczajona była wszystkim Polakom, co tylko ją o co prosili, mówić: molto bene, molto bene (bardzo dobrze); gdy więc kozacy przy owej suplice zaczęli wołać: pozdychawma z hołodu [głodu] – królowa swoim zwyczajem rzekła: molto bene, molto bene. (Nie rozumiejąc czego chcą, pozwoliła im zdychać).


Jak król wiejaczką kazał się wachlować


     Kazał się król Zygmunt I wiejaczką [= wachlarzem] z pawiego pióra Stańczykowi oganiać; nie zwyczajna to była dla trefnisia praca; prędko się stęsknił, a skoro król drzemać począł, rzuciwszy wiejaczkę, wlazł do pieca. Muchy poczynają dojmować Zygmuntowi, woła na błazna gdzie się podział. Stańczyk w piecu usłyszawszy, zawoła króla: „Sam pójdźcie do mnie królu, sam gdzie ja leżę, o zakład jednej muszki nie masz, już nie trzeba wiejaczką oganiać”.


Jaka część, taka i dzięka (XVII w)


     Francuz Ozianper we Włoszech przy kuchni, gdzie jeść wydawano, że się jeść onych potraw jako chudy pachołek, które dla panów gotowano, nie spodziewał, oczy swoje tylko pasł nimi, a po tym ośmieliwszy się, i wąchać począł, wielce je sobie, jakoby jadł, smakując. Gospodarz przechera, gdy się z drugimi rachował, przyszedł i do niego, mówiąc mu: „Płać też ty, bracie!”. Pyta: „Za co?” – „Za to, prawi, żeś naszych potraw nawąchał się do woli”. On po tym rzecze: „Cóż czynić? choć resztą gonię, przymyślić muszę, jakoby zapłacić”. I tak wyjąwszy mieszek z resztą pieniędzy, pocznie gospodarzowi brząkać w uszy. Gospodarz pyta: „Co czynisz?”. Odpowie: „Jadłem twoje potrawy węchem, a to ci je płacę mych pieniędzy dźwiękiem”.

 

Dar za dar, darmo nic (XVII w)


    Jeden sąsiad przyszedł do domu sąsiada drugiego, kołatał u drzwi stojąc, pyta: „Jest pan doma?”. Dziewka mu odpowiedziała: „Nie masz” — A ten słysząc, iż sam gospodarz tak dziewce powiedzieć kazał, owa gdy tak odszedł, rychło po tym przyszedł tamten sąsiad do tego; a gdy także nie wchodząc w dom, pytał o pana, ten sam silnym głosem zawołał: „Nie masz go doma”. Za tym mu rzekł: „Cóż mię błaźnisz: azaż ja nie znam twego głosu?”. Ten zaś odpowiedział: „Wielkiś niedyskret: jam ongi twej dziewce wierzył, kiedy powiedziała, iż ciebie doma nie było, a ty mnie samemu teraz wierzyć nie chcesz”.


Jako król Sas wyglądał


     Gdy w roku 1752 August III z wielce licznym pocztem panów niemieckich i naszych jechał na polowanie przez Podlasie do Białowieży, a ludzie z wiosek, którzy nigdy w życiu żadnego króla nie widzieli, wybiegali przypatrywać się na gościniec brański. Jako że król Jegomość spał w głębi swojej karety (bo miał substancye tuczną i snu wiele potrzebował), przez okno wyglądał jeno wielki jego pies buldogiem zwany, co widząc baby i dzieci, i biorąc buldoga za króla, dziwowali się niezmiernie, że z wejrzenia taki do psa był podobny.


O imć panu Łaskim


     Powiadają o imć panu Macieju Łaskim w ziemi Wizkiej, iż jako żywo od początku Świata, a raczej od stworzenia Ewy z żebra adamowego, nigdy żaden mąż nie był pod tak ciężkim pantoflem białogłowy, jako jest tenże pan Maciej.
     Kredencerz państwa Łaskich przysięgał się, że razu pewnego, gdy imość gniewna była od rana i zmywała głowę całej służbie domowej, czeladzi, podstarościemu, włodarzom a najbardziej samemu jegomości, (bo wszystkim sama w domu i gospodarstwie rządziła), ten pragnąc zażyć nieco spokoju i myśląc, że imość go nie znajdzie, skrył się do szafy gdańskiej i klucz wziąwszy do kieszeni, zamknął na haczyki od środka.
     Alić pani Łaska, która wiedziała o wszystkim, co kto zamyśla i jako trawa rośnie, zmiarkowała zaraz, że jegomość pan małżonek, utaił się w gdańskiej szafie, gdzie żupany i pluderki swoje zwykł był wieszać. Dalejże jak nie brzęknie pękiem kluczy po szafie i nie zawoła: „Otwórz mi waść zaraz!”.
     A jegomość na to nic, jakby go tam żywego nie było. Więc jejmość mocniej stuknie pięścią w deskę, że aż mało szafa nie pękła i woła:
     — Wyłaź mi acan zaraz!
     A jegomość mruczy na to w środku szafy.
    — Nie otworzę — niech choć raz będę panem w moim domu!
     Powiadają także, że dawszy okulary i pończochy, nieraz mu pchły kazała z takowych wyłapywać.

O dwóch, co nawzajem mniemali, że głusi


     Raz jechał pan z jednym dworzaninem, wielkim trefnisiem (dowcipnisiem), a przyjechawszy na rozstaje, nie będąc drogi pewien, kazał dworzaninowi przywołać szlachcica, który zagon swój opodal orał, iżby mógł rozpytać się go, o co potrzebował. Dworzanin, że był człek wielce wesoły, za co go ten pan setnie lubił, poszedłszy na pole do onego szlachcica, prosi, aby do pana szedł, ale ostrzega, iżby głośno gadał, bo pan jego jest tęgo przygłuchy. Potem pośpieszył ostrzec i swego pana o rzekomej głuchocie onego szlachcica, co jedno i drugie łgarstwem było.
     Przychodzi szlachcic i pozdrawia tedy pana tak wielkim głosem, że aż mu dudy w gardło trzeszczą, a pan, zaczynając się go pytać, tak znowu wrzasnął, że aż konie machnęły w bok z kolasa. Gadają z sobą dalej, że aż im echo z dalekiego boru odpowiada, a dworak zatknął rękawem gębę i dusi się od śmiechu serdecznego. W końcu szlachcic przywołany tak rzecze do pana:
     — Bez urazy, że śmiem pytać tak dostojnej osoby, jak dawno jaśnie wielmożny pan słuch postradałeś?
     A pan na to półgłosem:
     — Cymbał jakiś, sam głuchy jak pień i myśli, że cały świat głuchy jak on.
     — Co, ja głuchy? — odpowie urażony szlachcic — nigdy tego kalectwa nie miałem, a jeno panowie, gdy dostaną podobnego defektu, radzi wypierają się onego, składając na drugich.
     — A ja acanowi powiem, żeś acan kiep, kiedyś sam głuchy, a nie przyznajesz się do tego! — wrzeszczy pan.
     Postrzegli w końcu jednak oba, że tak jeden, jak drugi żadnego defektu usznego nie mają. Tedy poczęli się śmiać i badać, skąd zaszła takowa pomyłka? Wydało się wszystko i skończyło na tym, że pan rozweselony kazał dobyć spod kozłów puzdra podróżnego i napił się gdańskiej wódki ze szlachcicem, aby nie miał do niego za grube słowo urazy. Było śmiechu dość z tej okazyi.


 Strona    1/3    Dalej >




Ciekawe artykuły:


    Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz