Staropolskie historie i opowieści
Wstęp
Przeglądając kroniki
historyczne lub stare dokumenty, co rusz napotykamy na historie i
opowieści, które dla pamięci pokoleń zostały uwiecznione na
piśmie. Przekazywane z pokolenia na pokolenie przypominają o
dawnych czasach i ludziach, którzy kiedyś byli...
Historie i opowieści,
jakie przetrwały do naszych czasów są różne: jedne wychwalają
bohaterów za ich odwagę i męstwo, inne ganią ich za tchórzliwość
lub chwiejność; niektóre są zabawne, a niektóre bardzo poważne
lub smutne. Ludzi tych już dawno nie ma, o większości z nich nikt
by w tej chwili nawet nie wiedział, ale historie z ich życia
przetrwały dzięki zapisanym w księgach stronicom. Dobrze, jeżeli
przekazana historia jest chwalebna – wtedy dobre imię bohatera
utrwalone jest na całą wieczność, a kolejne pokolenia są pod
niesłabnącym wrażeniem dokonanych przez niego czynów. Gorzej,
jeżeli kroniki wskazują na niesławę człowieka, wtedy plama na
honorze w oczach swoich potomków nie znika nigdy. Przykładem niech
będzie historia Leszka Czarnego, wówczas księcia sieradzkiego
(1271 r) zapisana przez Jana Długosza. Według relacji tego
kronikarza, Gryfina, córka Rościsława, księcia Rusi, choć już
szósty rok była zamężna z Leszkiem, nadal pozostawała w
panieństwie. Pewnego dnia zarzuciła mężowi niemoc i oziębłość
i na zwołanym zgromadzeniu panów i ważniejszych niewiast ziemi
Sieradzkiej oświadczyła, że czepiec, który na głowie nosiła
jako mężatka, w Krakowie, w klasztorze braci mniejszych wobec wielu
osób już dawno zdjęła i jak panna poczęła chodzić z odkrytą
głową. Chwilę powyższą, upokarzającą dla Leszka, przedstawił
nawet Jan Matejko na jednym ze swoich obrazów, prezentowanym
poniżej.
Historie
Z głupim nie żartować (XVII w)
Czarnkowski, Biskup Poznański, będąc podagrą bardzo udręczony, zwykł był częstokroć przed wielkim bólem te słowa mówić: Prze Bóg, dobij kto, odpuszczę. Trafiło się, iż leżąc w tejże chorobie, nie był nikt inszy przy nim, jeno Tatarzyn Kamarady, sługa jego; ten pomnąc, co więc pan mówił, ofiarował mu się z posługą swą: Panie, powiada, daj ty mnie bachmata [konia tatarskiego], a każ mię wolno do hordy przepuścić, a ja ciebie zareżę [zarżnę], jako prosisz. Biskup obaczył się [spostrzegł], że z tym źle żartować: Dobrze, powiada, Kamarady, ale każ tu komu pierwej do mnie, że mu rozkażę, aby cię po mej śmierci dobrze odprawiono i wolno puszczono. Wyszedł Tatarzyn i zawołał kilku sług do pana. Pan, ujrzawszy sługi, dopiero z onego przestrachu otrzeźwiał i kazał Tatarzyna do wieży wsadzić, a sam potem był ostrożniejszy.
Na targu
Pewien gospodarz nie
mogąc na jarmarku dobić targu z młynarką, która sprzedawała
świnię, zawołał, chowając kiesę z grosiwem do kieszeni: No,
kiedy tak, to moje pieniądze, a pani świnia.
Wieszaj waćpan
Niegdyś był u nas
zwyczaj, że gdy na skazanego na śmierć i prowadzonego pod
szubienicę dziewczyna jaka, rańtuch swój zarzuciła, a skazany
oświadczył, że się z nią ożeni, wtedy uwalniano go od kary
śmiertelnej i strzeżono tylko, aby ślub odbył się niezwłocznie.
Owóż zdarzyło się, że raz jednemu skazańcowi stara i straszna
baba ofiarowała swoją rękę i tym sposobem mógł się ocalić od
śmierci; spojrzawszy jednak na czarownicę, zawołał na kata:
„Panie Jakubie, wieszaj waćpan!”. Słowa te poszły w
przysłowie, kiedy ktoś, jakiej niekorzystnej łaski przyjąć nie
chce.
Molto bene
Pobłatecki w piśmie
„Kwestye polityczne” dowodząc, że lepiej jest mieć królową
Polkę, przywodzi następującą anegdotę. Za króla Michała
zaciągnięto kilka tysięcy kozaków, pod hetmanem Hanenkiem; którym
nie dawano ani prowiantu, ani strawnych pieniędzy. Podają oni
suplikę Eleonorze królowej, uskarżając się na swą krzywdę.
Królowa wzwyczajona była wszystkim Polakom, co tylko ją o co
prosili, mówić: molto bene, molto bene (bardzo dobrze); gdy więc
kozacy przy owej suplice zaczęli wołać: pozdychawma z hołodu
[głodu] – królowa swoim zwyczajem rzekła: molto
bene, molto bene. (Nie rozumiejąc czego chcą, pozwoliła im
zdychać).
Jak król wiejaczką kazał się wachlować
Kazał się król Zygmunt
I wiejaczką [= wachlarzem] z pawiego pióra Stańczykowi oganiać;
nie zwyczajna to była dla trefnisia praca; prędko się stęsknił,
a skoro król drzemać począł, rzuciwszy wiejaczkę, wlazł do
pieca. Muchy poczynają dojmować Zygmuntowi, woła na błazna gdzie
się podział. Stańczyk w piecu usłyszawszy, zawoła króla: „Sam
pójdźcie do mnie królu, sam gdzie ja leżę, o zakład jednej
muszki nie masz, już nie trzeba wiejaczką oganiać”.
Jaka część, taka i dzięka (XVII w)
Francuz Ozianper we
Włoszech przy kuchni, gdzie jeść wydawano, że się jeść onych
potraw jako chudy pachołek, które dla panów gotowano, nie
spodziewał, oczy swoje tylko pasł nimi, a po tym ośmieliwszy się,
i wąchać począł, wielce je sobie, jakoby jadł, smakując.
Gospodarz przechera, gdy się z drugimi rachował, przyszedł i do
niego, mówiąc mu: „Płać też ty, bracie!”. Pyta: „Za co?”
– „Za to, prawi, żeś naszych potraw nawąchał się do woli”.
On po tym rzecze: „Cóż czynić? choć resztą gonię, przymyślić
muszę, jakoby zapłacić”. I tak wyjąwszy mieszek z resztą
pieniędzy, pocznie gospodarzowi brząkać w uszy. Gospodarz pyta:
„Co czynisz?”. Odpowie: „Jadłem twoje potrawy węchem, a to ci
je płacę mych pieniędzy dźwiękiem”.
Dar za dar, darmo nic (XVII w)
Jeden sąsiad przyszedł
do domu sąsiada drugiego, kołatał u drzwi stojąc, pyta: „Jest
pan doma?”. Dziewka mu odpowiedziała: „Nie masz” — A ten
słysząc, iż sam gospodarz tak dziewce powiedzieć kazał, owa gdy
tak odszedł, rychło po tym przyszedł tamten sąsiad do tego; a gdy
także nie wchodząc w dom, pytał o pana, ten sam silnym głosem
zawołał: „Nie masz go doma”. Za tym mu rzekł: „Cóż mię
błaźnisz: azaż ja nie znam twego głosu?”. Ten zaś
odpowiedział: „Wielkiś niedyskret: jam ongi twej dziewce wierzył,
kiedy powiedziała, iż ciebie doma nie było, a ty mnie samemu teraz
wierzyć nie chcesz”.
Jako król Sas wyglądał
Gdy w roku 1752 August
III z wielce licznym pocztem panów niemieckich i naszych jechał na
polowanie przez Podlasie do Białowieży, a ludzie z wiosek, którzy
nigdy w życiu żadnego króla nie widzieli, wybiegali przypatrywać
się na gościniec brański. Jako że król Jegomość spał w głębi
swojej karety (bo miał substancye tuczną i snu wiele potrzebował),
przez okno wyglądał jeno wielki jego pies buldogiem zwany, co
widząc baby i dzieci, i biorąc buldoga za króla, dziwowali się
niezmiernie, że z wejrzenia taki do psa był podobny.
O imć panu Łaskim
Powiadają o imć panu
Macieju Łaskim w ziemi Wizkiej, iż jako żywo od początku Świata,
a raczej od stworzenia Ewy z żebra adamowego, nigdy żaden mąż nie
był pod tak ciężkim pantoflem białogłowy, jako jest tenże pan
Maciej.
Kredencerz państwa
Łaskich przysięgał się, że razu pewnego, gdy imość gniewna
była od rana i zmywała głowę całej służbie domowej, czeladzi,
podstarościemu, włodarzom a najbardziej samemu jegomości, (bo
wszystkim sama w domu i gospodarstwie rządziła), ten pragnąc zażyć
nieco spokoju i myśląc, że imość go nie znajdzie, skrył się do
szafy gdańskiej i klucz wziąwszy do kieszeni, zamknął na haczyki
od środka.
Alić pani Łaska, która
wiedziała o wszystkim, co kto zamyśla i jako trawa rośnie,
zmiarkowała zaraz, że jegomość pan małżonek, utaił się w
gdańskiej szafie, gdzie żupany i pluderki swoje zwykł był
wieszać. Dalejże jak nie brzęknie
pękiem kluczy po szafie i nie zawoła: „Otwórz mi waść zaraz!”.
A jegomość na to nic,
jakby go tam żywego nie było. Więc jejmość mocniej stuknie
pięścią w deskę, że aż mało szafa nie pękła i woła:
— Wyłaź mi acan
zaraz!
A jegomość mruczy na to
w środku szafy.
— Nie otworzę —
niech choć raz będę panem w moim domu!
Powiadają także, że
dawszy okulary i pończochy, nieraz mu pchły kazała z takowych
wyłapywać.
O dwóch, co nawzajem mniemali, że głusi
Raz jechał pan z jednym
dworzaninem, wielkim trefnisiem (dowcipnisiem), a przyjechawszy na
rozstaje, nie będąc drogi pewien, kazał dworzaninowi przywołać
szlachcica, który zagon swój opodal orał, iżby mógł rozpytać
się go, o co potrzebował. Dworzanin, że był człek wielce wesoły,
za co go ten pan setnie lubił, poszedłszy na pole do onego
szlachcica, prosi, aby do pana szedł, ale ostrzega, iżby głośno
gadał, bo pan jego jest tęgo przygłuchy. Potem pośpieszył
ostrzec i swego pana o rzekomej głuchocie onego szlachcica, co jedno
i drugie łgarstwem było.
Przychodzi szlachcic i
pozdrawia tedy pana tak wielkim głosem, że aż mu dudy w gardło
trzeszczą, a pan, zaczynając się go pytać, tak znowu wrzasnął,
że aż konie machnęły w bok z kolasa. Gadają z sobą dalej, że
aż im echo z dalekiego boru odpowiada, a dworak zatknął rękawem
gębę i dusi się od śmiechu serdecznego. W końcu szlachcic
przywołany tak rzecze do pana:
— Bez urazy, że śmiem
pytać tak dostojnej osoby, jak dawno jaśnie wielmożny pan słuch
postradałeś?
A pan na to półgłosem:
— Cymbał jakiś, sam
głuchy jak pień i myśli, że cały świat głuchy jak on.
— Co, ja głuchy? —
odpowie urażony szlachcic — nigdy tego kalectwa nie miałem, a
jeno panowie, gdy dostaną podobnego defektu, radzi wypierają się
onego, składając na drugich.
— A ja acanowi powiem,
żeś acan kiep, kiedyś sam głuchy, a nie przyznajesz się do tego!
— wrzeszczy pan.
Postrzegli w końcu
jednak oba, że tak jeden, jak drugi żadnego defektu usznego nie
mają. Tedy poczęli się śmiać i badać, skąd zaszła takowa
pomyłka? Wydało się wszystko i skończyło na tym, że pan
rozweselony kazał dobyć spod kozłów puzdra podróżnego i napił
się gdańskiej wódki ze szlachcicem, aby nie miał do niego za
grube słowo urazy. Było śmiechu dość z tej okazyi.
- Niezwykłe opowieści o niezwykłych ludziach
- Odczytywanie hieroglifów
- O czym Pan Bóg rozmawia ze świętymi
- Zapomniane przysłowia polskie
- Zagadki staropolskie
Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz