Strony

środa, 1 lutego 2017

Jan III Sobieski, czyli poświęcenie dla Polski cz 1

W dwóch poprzednich artykułach („Listy do Marysieńki – miłość wojownika” i „Listy do Marysieńki, czyli nie wszystko złoto, co się świeci) poznaliśmy sferę uczuciową i życie małżeńskie naszego króla, Jana III Sobieskiego. W tym artykule cyklu poświęconego jego osobie kontynuujemy opowieść o czyśćcu przebytym na Ziemi, bo nie tylko w małżeństwie nie układało mu się.

sobieski syn
Jan III Sobieski z synem
    Przystępujemy do najbardziej ciekawego wątku, jaki wyłania się z jego listów do Marysieńki, mianowicie do opisu polskiej rzeczywistości jego czasów, która niewiele różni się od naszej obecnej politycznej rzeczywistości: kłótnie, oskarżenia, pomówienia i działania na szkodę kraju. Widać wyraźnie, że przez te 400 lat, jakie nas dzieli, nasze narodowe wady nic się nie zmieniły, a polskie piekiełko jak było, tak jest.

     W listach Sobieskiego, o czym poniżej można się samemu przekonać, mnóstwo jest szczegółów świadczących o polskim piekiełku, my – z powodu ograniczonego miejsca – wybraliśmy tylko te najważniejsze, ale jest ich znacznie więcej.

    Nikt dziś nie wątpi, że Jan III Sobieski to nasz wielki wódz i król, który wyzwolił Europę spod okupacji tureckiej i zalewu islamu. Smutne jest jednak to, że i jemu nasi co znakomitsi rodacy (niektórzy oczywiście) rzucali kłody pod nogi, oczerniali i szkodzili. 

     Najbardziej uderzające są trzy fakty, z jakimi spotykamy się w listach Sobieskiego. Pierwszy to głupota klasy rządzącej. Kiedy bowiem przybył poseł turecki na dwór królewski, był on źle traktowany, jednak, aby mu okazać jeszcze większą pogardę, to posła ruskiego traktowano przy nim przeciwnie: z niespotykaną uprzejmością i zaszczytami. Sobieski, jako już wtedy znacząca postać na arenie politycznej (jako doskonały wódz wojskowy) próbował to łagodzić, ale kiedy w drodze powrotnej pozabijano posłów tureckich, wtedy Sobieski w liście do żony pisze prorocze słowa, że „trzeba się na wiosnę spodziewać wojny z Turcją”. I tak też się stało... Wojska tureckie najechały nasze ziemie. W ten oto prosty i głupi sposób władza naraziła obywateli na straty i niebezpieczeństwo.

     Drugą zasmucającą relacją, z jaką się zapoznajemy, jest sytuacja wojenna, kiedy kłótliwość Polaków zagraża Ojczyźnie. Kiedy przyszła wieść o zbliżaniu się armii tureckiej, nagle poszczególni wodzowie, którzy wchodzili w skład wojsk obronnych dowodzonych przez Sobieskiego, zaczęła wycofywać swoje wojska. Jak relacjonuje sam Sobieski: ten zabrał ode mnie 5.000 wojska, ten 3.000, tamten 1.000, tak że wszystkiego zostało mi 8.000 wojska, a naprzeciw mnie idzie armia turecka, 100.000 wojska. Ktoś pomyśli: szaleni, to pewna śmierć...

     Trzecim, może najbardziej zasmucającym faktem jest to, że przez tę obronę Ojczyzny Sobieski – jako bardzo majętna osoba – prawie że doprowadził się do ruiny, gdyż król dał mu wojsko, ale nie dał i nie dawał także później pieniędzy na jego utrzymanie. A żołnierze, aby żyć i walczyć, muszą przecież coś jeść. Sobieski, już jako hetman i marszałek, najpierw zastawiał, a później sprzedawał swoje prywatne majętności i kosztowności, aby to wojsko utrzymywać. Król tylko obiecywał, że odda, ale nigdy to nie nastąpiło... Taki to polski grajdołek.

     W następnym artykule pt. „Odsiecz wiedeńska oczami Sobieskiego” zapoznamy się z relacją Jana III Sobieskiego opisującą jego doświadczenia z pobytu pod Wiedniem.

     Zapraszamy teraz do lektury wybranych fragmentów listów Sobieskiego do Marysieńki, lecz uprzedzamy, że nie będzie tu nic miłego, wręcz przeciwnie, tylko polskie piekiełko...

jak wyglądał Sobieski
Jan III Sobieski
 

Polskie piekiełko

Au passage de la Vistule, pres de Opatowiec [= przy przejściu przez Wisłę koło Opatowca], 5 VIII [1665]: Jam już sobie do ostatka głowę wniwecz obrócił, nie mając jednej minuty wolnej, ile komendując wojsko tak rozpuszczone i nieposłuszne, a jeszcze między tak wielką kupą szlachty, gdzie bez szkody niepodobna.

W Pielaskowicach, 25 V 1666: U nas tu generałów nie masz, jeden tu za wszystkich pracować musi, i na piądź nie odstępując wojska; a nie tylko, że hazardować [= ryzykować] zdrowie przy nich, ale myśleć, żeby się nie buntowali, żeby im zapłacono, żeby chleby dobre mieli, i inszych milion rzeczy, o czym generałowie w cudzych ledwo słyszą krajach, bo są na to komisarze. Złożyć zaś z siebie te urzędy, jakoś Wć więc wspomniała, byłaby la plus grande infamie [= największa hańba], jakiej i przykładu nie znajdzie; boby to różnie różni tłumaczyć musieli: jedni a la faiblesse [= słabością], ignorance [= ignorancją], peu de capacite [= małą zdolnością], i tysiąc inszych etcetera, każdy według swego sensu. Wszystkom ja to tedy przed czasem uważył, jakoż tak każdy czynić powinien.

W obozie, 21 VI [1666]: Powiedziałaś mi też Wć moja panno i pisałaś Wć, że na tych dragonów, którzy byli i są przy mnie z regimentu komenderowani, dano lenung i dawać będą. I szeląga jednego nie dano i nie dają! Jam z swoich już to drugi raz dziś dać rozkazał: w Garwolinie raz, a teraz drugi raz. Uważ Wć, co i to za koszt sześćdziesięciu dragonów co tydzień płacić po pół talera, a oni Królowi JMci służyć będą i wszystkie należyte odprawować powinności. Ja nie wiem, P. Bóg widzi, czy-m psią krwią oblany, czy co, że się nie wiedzieć dlaczego wniwecz obracam.

A Żółkiew, 23 IX [1666]: Ja się wybieram do tego nieszczęsnego obozu. Pieniędzy dostać nie mogę dotąd ani na zastaw, ani na majętność. Pisałem do p. wojewody krakowskiego, że nic po tym obozie; że ich lepiej postawić pułkami, póko im nie nadwiozą pieniądze, bez których się oni pewnie nie ruszą; że się tym sposobem wszystkim zabieży buntom, na które jako się zanosi, opowie ustnie p. Kobyłecki. Rajtarie, które szli do tego tam obozu, zawróciłem, i z piechotami stać osobno będą, żeby zaś i ich nie zarazili. P. wojewoda krakowski odpisał mi, żebym jechał koniecznie do obozu, gdyż to moja powinność. Inny się nikt tego podjąć nie chce i żaden, widzę, ani z pułkowników, ani rotmistrzów, i w myśli nie mają być w obozie.

A Żółkiew, 24 IX [1666]: Ja posłałem moje czerwone złote do Lwowa, zastawiając ich w szesnastu tysięcy szelągów, bo na majętność pieniędzy dostać niepodobna. Jadę za kilka dni, gdzie mi Król JMć rozkazuje, ale się to ni nacz nie przyda, tylko na moją niepotrzebną stratę. Z starszyzny duszy nie masz żywej przy wojsku, nie tylko pułkowników, rotmistrzów, ale i poruczników; jaka tam tedy między nimi będzie sprawa, snadno uważyć. Pisze mi Król JMć, że to moja powinność być przy wojsku. Prawda, tak nieszczęście moje sprawiło. Ale Króla JMci rzecz mnie porządnie wyprawić z wojskiem płaconym, posłusznym; a moja bić się z każdym nieprzyjacielem i pójść, by na kraj świata. Ala wojska ujmować mnie bez pieniędzy i obietnicami ich karmić, żeby na wieki szalbierzem zostać, niesłuszna.

A Błudów, 25 X [1666]: Infanteria w obozie ledwo od głodu już nie zdycha. Pisałem do Króla JMci już od niedziel czterech, aby był p. podskarbi koronny na lenungi przysłał im do województwa bełskiego asygnację; znać, że tym listem utarto coś i tak zapomniano wszystkiego albo też cale dbać ni ocz nie chcą, wypchnąwszy mię.

[W Żółkwi, ok. 5 VI 1667]: Racz Wć mówić więc avec M. l'Ambassadeur [= z panem Ambasadorem], jako to tu ciężko hetmanić w Polszcze, kiedy to wojsko dadzą niepłatne, gołe, głodne. Ja nie wiem, czym to będzie żyło w obozie i czym się biło, bo ani oręża, ani chleba, ani żadnej na świecie rzeczy.

W obozie, 17 VI [1667]: Mam ja w P. Bogu mocną nadzieję, że mi czyśca po śmierci uchowa, bo go pewnie na tym wycierpię świecie. Konsolacji żadnej zniskąd, a jedna drugiej zewsząd gorsza nowina. Zajechawszy tu do obozu, siedzę jak na szynku i najmniej przez pół roku, jeśli tak długo żyć przyjdzie, siedzieć będę. Podzieć się gdzie nie masz. Wszyscy kupami ustawicznie chodzą, że jeść nie masz co, że lenungów potrzeba, że armata wyniść nie może bez pieniędzy, na którą już własnych moich pięć tysięcy wyliczyłem. (...) Kiedy piszę do Warszawy, oznajmując o tych rzeczach, które się tak dzieją, to jedni nie dbają, a drudzy nie wierzą, jako pierwszy M. l'Ambassadeur [= Pan Ambasador], który powiada publice [= publicznie], że ,,o tych trwogach nikt nam nie pisze ani oznajmuje, tylko M. le Marcchal [= Pan Marszałek]”.
     Jakie zaś tam rzeczy mówili w Warszawie z p. starostą grabowieckim, umierać trzeba, bo żyć niepodobna, na taką złość ludzką. Naprzód Marchand de Paris powiadał, że sypialiśmy do południa; że obiad o trzeciej, wieczerza o północy; że żołnierzów do siebie nie puszczamy; że jeść ani pić nie dajemy; że tych, którychem pozaciągał, nigdy przy mnie nie masz, że to zmyślone rzeczy; i tak tysiąc innych rzeczy. (...) Prawda to, żeśmy to oboje dobrze zasłużyli Królestwu IchMć i powinni byli respektem Wci siła dla mnie czynić; ale Wć wiesz dobrze, moja panno, że te urzędy nie z żadnego w nas nam dane kochania, ale że ich żaden wziąć nie chciał ani by też utrzymać był mógł. Małom ja dobrze krwią nie oblał tej łaski Królestwa IchMć: przez ciernie ostre po takie jabłka przejść było potrzeba. Niesłusznie mi tedy wymawiają takie rzeczy, bo to mię jest uczynić niegodnym tych nieszczęsnych urzędów, które mi wzięły pokój, zdrowie, substancję i to, com miał najdroższego na świecie, to jest najśliczniejszą Jutrzenkę, której bym ja był nie odstąpił i na kraj świata najmniejszą piędzią.

Au camp de Tarnopol, 22 VII [1667]: Myśleć potem, żeby konfederacja nie była, żeby wojsko miało co jeść, żeby się wszystkim akomodować, żeby wszystkim dawać – owo zgoła, żeby z niczego wszystko uczynić. Bo taką ode dworu odebrałem deklarację: „Niech on tam sam sobie myśli, żeby było dobrze, bo tu nie masz ani pieniędzy, ani sukursu żadnego, którego się niech pewnie nie spodziewa”. Nadto jeszcze wojsko zwijają i nie zostawiają wszystkiego, tylko dwanaście tysięcy, w które wchodzą wszystkie prezydia: toruńskie, elbląskie, malborskie etc. czehryńskie, korsuńskie, białocerkiewskie, kamienieckie, lwowskie. I tak w pole przeciwko tak potężnemu nieprzyjacielowi [najazdowi tureckiemu], którego będzie pewnie najmniej sto tysięcy, nie zostanie nam, tylko ośm tysięcy. Jeżeli tedy można w takim rządzie reputację i zdrowie konserwować, niech to najgłupszy osądzi!

A Leopol, 10 IX [1667]: Ja, da P. Bóg, jutro ruszam się pod Kamieniec z częścią wojska; drugie wojsko na różnych rozstawiłem pasach. Wielką potęgą nieprzyjaciel się wybiera do nas z Ukrainy. Ma być Tatarów sto tysięcy, Kozaków pięćdziesiąt tysięcy, a nas przeciwko temu siedm tysięcy. Nadzieja jednak w P. Bogu, że On za nas wojować będzie.

Au camp de Kamieniec, 21 IX [1667]: Ja tu mam przy sobie trzy tysiące ludzi, a i tych czym pożywić nie mam. We Lwowie na komisji żaden i jednego nie wziął szeląga, tylko asygnacje, których ukąsić trudno. Gdybyśmy tak byli w kupie, to jednego tygodnia w oblężeniu wszystko by było wyzdychało wojsko. Nieprzyjaciel dotąd o naszych wielkich był pewien wojskach, bo się nie spodziewał, aby podczas takiej wojny wojska zwijać miano, i dlatego posłał do obydwóch hospodarów, tj. do wołoskiego i multańskiego, aby się z nimi złączyli. Ale wątpię, żeby to teraz czynili, mając mię tak bliskiego granic swych sąsiada. Tatarów, którzy weszli w ziemię naszą, kładzie się sto dwadzieścia tysięcy, Kozaków pięćdziesiąt tysięcy, którzy mają przy swym taborze dział czterdzieści; nie wiemże tedy, dlaczego tak długo na jednym stoją miejscu. Znać, że jeszcze większej oczekiwają potęgi.
     Naszego wszystkiego wojska, prócz tych, co na Czehrynie i Białej Cerkwi, rachujemy ze wszystkimi prezydiami ośm tysięcy, tj. pięć tysięcy jazdy, a trzy tysiące piechoty. Jeśli to tedy proporcja siłom nieprzyjacielskim, do których na wiosnę pewnie Turcy przyjdą! Każdy uważywszy, wiem, że się śmiać musi, a mieć nas za szalonych i zginionych; dotąd jednak, przy osobliwej łasce bożej, dobrze się nam powodziło: nie tylko ludzi nic, ale i bydła nigdzie im wziąć nie dopuszczono. 

Au camp, 3 XI [1667]: Ja tu dotąd jeszcze oczekiwam na deklarację ode dworu, co z tym wojskiem na zimę uczynić zechcą; boby oni radzi, żeby bożą żyli manną. Wiem, że nie zaraz doczekam się responsu, bo tam teraz mało o tym myślą, a tymczasem ja za wszystkich cierpieć muszę. (...)
     Ów tysiąc nietykany, któryś Wć moje serce zapieczętowała, lubo na co inszego był naznaczony, wydał się do ostatniego, tak Tatarom, jako i na różne rzeczypospolitej potrzeby. Drugi także, którym miał od Węgrów, i z tego najmniejszy nie został szeląg. A po staremu jeszcze Król JMć, rozumiejąc mię być tak pieniężnym, pisał razów kilka do mnie, abym swymi pieniędzmi fortyfikował Kamieniec (co by najmniej trzysta tysięcy kosztowało), a on daje słowo, że się przyczyni na sejmie, że rzeczpospolita tę sumę wróci. Uważ Wć moje serce taką sprawę: wydawszy swoje, jeszcze prosić i kłaniać się, żeby wrócono, i być na dyskrecji i szacunku kilkuset ludzi! Jeśli to tedy była podobna mnie Kamieniec fortyfikować, który jednego nie mam pieniądza, niech każdy uważy. Ja raz rzekłszy i na karcie podawszy te moje wydane pieniądze, o swoje kłaniać się nie będę. Niech czynią, co chcą, bobym ja na sobie tego przewieść nie mógł. Tak tedy, moja jedyna panno, racz mię sobie teraz szacować, żeby jednego na lekarstwo u mnie nie nalazł [halerza]. A co tego się plugastwa szelągów i tymfów rozlazło, niepodobna i porachować; bo żaden we wszystkich publicznych potrzebach nie idzie do podskarbiego, tylko do mnie, jakobym ja to jakie rzeczypospolitej miał u siebie pieniądze. Każdy tę daje rację, że „ponieważ nikt nie chce myśleć ni o czym, ty przynajmniej myśl i ratuj tę ojczyznę”. 







Ciekawe artykuły:

    
    Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz