W dwóch poprzednich
artykułach („Listy do Marysieńki – miłość wojownika”
i „Listy do Marysieńki, czyli nie wszystko złoto, co się świeci”) poznaliśmy sferę uczuciową i życie małżeńskie
naszego króla, Jana III Sobieskiego. W tym artykule cyklu
poświęconego jego osobie kontynuujemy opowieść o czyśćcu
przebytym na Ziemi, bo nie tylko w małżeństwie nie układało mu
się.
Jan
III Sobieski z synem
|
Przystępujemy do
najbardziej ciekawego wątku, jaki wyłania się z jego listów do
Marysieńki, mianowicie do opisu polskiej rzeczywistości jego
czasów, która niewiele różni się od naszej obecnej politycznej
rzeczywistości: kłótnie, oskarżenia, pomówienia i działania na
szkodę kraju. Widać wyraźnie, że przez te 400 lat, jakie nas
dzieli, nasze narodowe wady nic się nie zmieniły, a polskie
piekiełko jak było, tak jest.
W listach Sobieskiego, o
czym poniżej można się samemu przekonać, mnóstwo jest szczegółów
świadczących o polskim piekiełku, my – z powodu ograniczonego
miejsca – wybraliśmy tylko te najważniejsze, ale jest ich
znacznie więcej.
Nikt dziś nie wątpi, że
Jan III Sobieski to nasz wielki wódz i król, który wyzwolił
Europę spod okupacji tureckiej i zalewu islamu. Smutne jest jednak
to, że i jemu nasi co znakomitsi rodacy (niektórzy oczywiście)
rzucali kłody pod nogi, oczerniali i szkodzili.
Najbardziej uderzające
są trzy fakty, z jakimi spotykamy się w listach Sobieskiego.
Pierwszy to głupota klasy rządzącej. Kiedy bowiem przybył poseł
turecki na dwór królewski, był on źle traktowany, jednak, aby mu
okazać jeszcze większą pogardę, to posła ruskiego traktowano
przy nim przeciwnie: z niespotykaną uprzejmością i zaszczytami.
Sobieski, jako już wtedy znacząca postać na arenie politycznej
(jako doskonały wódz wojskowy) próbował to łagodzić, ale kiedy
w drodze powrotnej pozabijano posłów tureckich, wtedy Sobieski w
liście do żony pisze prorocze słowa, że „trzeba się na wiosnę
spodziewać wojny z Turcją”. I tak też się stało... Wojska
tureckie najechały nasze ziemie. W ten oto prosty i głupi sposób
władza naraziła obywateli na straty i niebezpieczeństwo.
Drugą zasmucającą
relacją, z jaką się zapoznajemy, jest sytuacja wojenna, kiedy
kłótliwość Polaków zagraża Ojczyźnie. Kiedy przyszła wieść
o zbliżaniu się armii tureckiej, nagle poszczególni wodzowie,
którzy wchodzili w skład wojsk obronnych dowodzonych przez
Sobieskiego, zaczęła wycofywać swoje wojska. Jak relacjonuje sam
Sobieski: ten zabrał ode mnie 5.000 wojska, ten 3.000, tamten 1.000,
tak że wszystkiego zostało mi 8.000 wojska, a naprzeciw mnie idzie
armia turecka, 100.000 wojska. Ktoś pomyśli: szaleni, to pewna
śmierć...
Trzecim, może
najbardziej zasmucającym faktem jest to, że przez tę obronę
Ojczyzny Sobieski – jako bardzo majętna osoba – prawie że
doprowadził się do ruiny, gdyż król dał mu wojsko, ale nie dał
i nie dawał także później pieniędzy na jego utrzymanie. A
żołnierze, aby żyć i walczyć, muszą przecież coś jeść.
Sobieski, już jako hetman i marszałek, najpierw zastawiał, a
później sprzedawał swoje prywatne majętności i kosztowności,
aby to wojsko utrzymywać. Król tylko obiecywał, że odda, ale
nigdy to nie nastąpiło... Taki to polski grajdołek.
W następnym artykule pt.
„Odsiecz wiedeńska oczami Sobieskiego” zapoznamy się z
relacją Jana III Sobieskiego opisującą jego doświadczenia z
pobytu pod Wiedniem.
Zapraszamy teraz do
lektury wybranych fragmentów listów Sobieskiego do Marysieńki,
lecz uprzedzamy, że nie będzie tu nic miłego, wręcz przeciwnie,
tylko polskie piekiełko...
Jan
III Sobieski
|
Polskie piekiełko
Au passage de la Vistule,
pres de Opatowiec [= przy przejściu przez
Wisłę koło Opatowca], 5 VIII [1665]: Jam już sobie do
ostatka głowę wniwecz obrócił, nie mając jednej minuty wolnej,
ile komendując wojsko tak rozpuszczone i nieposłuszne, a jeszcze
między tak wielką kupą szlachty, gdzie bez szkody niepodobna.
W Pielaskowicach, 25 V 1666: U nas tu generałów
nie masz, jeden tu za wszystkich pracować musi, i na piądź nie
odstępując wojska; a nie tylko, że hazardować [=
ryzykować] zdrowie przy nich, ale
myśleć, żeby się nie buntowali, żeby im zapłacono, żeby chleby
dobre mieli, i inszych milion rzeczy, o czym generałowie w cudzych
ledwo słyszą krajach, bo są na to komisarze. Złożyć zaś z
siebie te urzędy, jakoś Wć więc wspomniała, byłaby la plus
grande infamie [=
największa
hańba], jakiej i przykładu nie
znajdzie; boby to różnie różni tłumaczyć musieli: jedni a la
faiblesse [=
słabością], ignorance [=
ignorancją], peu de capacite [=
małą zdolnością], i tysiąc
inszych etcetera, każdy według swego sensu. Wszystkom ja to tedy
przed czasem uważył, jakoż tak każdy czynić powinien.
W obozie, 21 VI [1666]:
Powiedziałaś mi też Wć moja panno i pisałaś Wć, że na tych
dragonów, którzy byli i są przy mnie z regimentu komenderowani,
dano lenung i dawać będą. I szeląga jednego nie dano i nie dają!
Jam z swoich już to drugi raz dziś dać rozkazał: w Garwolinie
raz, a teraz drugi raz. Uważ Wć, co i to za koszt sześćdziesięciu
dragonów co tydzień płacić po pół talera, a oni Królowi JMci
służyć będą i wszystkie należyte odprawować powinności. Ja
nie wiem, P. Bóg widzi, czy-m psią krwią oblany, czy co, że się
nie wiedzieć dlaczego wniwecz obracam.
A Żółkiew, 23 IX
[1666]: Ja się wybieram do tego nieszczęsnego obozu. Pieniędzy
dostać nie mogę dotąd ani na zastaw, ani na majętność. Pisałem
do p. wojewody krakowskiego, że nic po tym obozie; że ich lepiej
postawić pułkami, póko im nie nadwiozą pieniądze, bez których
się oni pewnie nie ruszą; że się tym sposobem wszystkim zabieży
buntom, na które jako się zanosi, opowie ustnie p. Kobyłecki.
Rajtarie, które szli do tego tam obozu, zawróciłem, i z piechotami
stać osobno będą, żeby zaś i ich nie zarazili. P. wojewoda
krakowski odpisał mi, żebym jechał koniecznie do obozu, gdyż to
moja powinność. Inny się nikt tego podjąć nie chce i żaden,
widzę, ani z pułkowników, ani rotmistrzów, i w myśli nie mają
być w obozie.
A Żółkiew, 24 IX
[1666]: Ja posłałem moje czerwone złote do Lwowa, zastawiając ich
w szesnastu tysięcy szelągów, bo na majętność pieniędzy dostać
niepodobna. Jadę za kilka dni, gdzie mi Król JMć rozkazuje, ale
się to ni nacz nie przyda, tylko na moją niepotrzebną stratę. Z
starszyzny duszy nie masz żywej przy wojsku, nie tylko pułkowników,
rotmistrzów, ale i poruczników; jaka tam tedy między nimi będzie
sprawa, snadno uważyć. Pisze mi Król JMć, że to moja powinność
być przy wojsku. Prawda, tak nieszczęście moje sprawiło. Ale
Króla JMci rzecz mnie porządnie wyprawić z wojskiem płaconym,
posłusznym; a moja bić się z każdym nieprzyjacielem i pójść,
by na kraj świata. Ala wojska ujmować mnie bez pieniędzy i
obietnicami ich karmić, żeby na wieki szalbierzem zostać,
niesłuszna.
A Błudów, 25 X [1666]:
Infanteria w obozie ledwo od głodu już nie zdycha. Pisałem do
Króla JMci już od niedziel czterech, aby był p. podskarbi koronny
na lenungi przysłał im do województwa bełskiego asygnację; znać,
że tym listem utarto coś i tak zapomniano wszystkiego albo też
cale dbać ni ocz nie chcą, wypchnąwszy mię.
[W
Żółkwi, ok. 5 VI 1667]: Racz Wć mówić więc avec M.
l'Ambassadeur [= z
panem Ambasadorem], jako to tu
ciężko hetmanić w Polszcze, kiedy to wojsko dadzą niepłatne,
gołe, głodne. Ja nie wiem, czym to będzie żyło w obozie i czym
się biło, bo ani oręża, ani chleba, ani żadnej na świecie
rzeczy.
W obozie, 17 VI [1667]:
Mam ja w P. Bogu mocną nadzieję, że mi czyśca po śmierci uchowa,
bo go pewnie na tym wycierpię świecie. Konsolacji żadnej zniskąd,
a jedna drugiej zewsząd gorsza nowina. Zajechawszy tu do obozu,
siedzę jak na szynku i najmniej przez pół roku, jeśli tak długo
żyć przyjdzie, siedzieć będę. Podzieć się gdzie nie masz.
Wszyscy kupami ustawicznie chodzą, że jeść nie masz co, że
lenungów potrzeba, że armata wyniść nie może bez pieniędzy, na
którą już własnych moich pięć tysięcy wyliczyłem. (...)
Kiedy piszę do Warszawy, oznajmując o tych rzeczach, które się
tak dzieją, to jedni nie dbają, a drudzy nie wierzą, jako pierwszy
M. l'Ambassadeur [= Pan Ambasador],
który powiada publice [= publicznie],
że ,,o tych trwogach nikt nam nie pisze ani oznajmuje, tylko M. le
Marcchal [= Pan Marszałek]”.
Jakie zaś tam rzeczy
mówili w Warszawie z p. starostą grabowieckim, umierać trzeba, bo
żyć niepodobna, na taką złość ludzką. Naprzód Marchand de
Paris powiadał, że sypialiśmy do południa; że obiad o trzeciej,
wieczerza o północy; że żołnierzów do siebie nie puszczamy; że
jeść ani pić nie dajemy; że tych, którychem pozaciągał, nigdy
przy mnie nie masz, że to zmyślone rzeczy; i tak tysiąc innych
rzeczy. (...) Prawda to, żeśmy to oboje dobrze zasłużyli
Królestwu IchMć i powinni byli respektem Wci siła dla mnie czynić;
ale Wć wiesz dobrze, moja panno, że te urzędy nie z żadnego w nas
nam dane kochania, ale że ich żaden wziąć nie chciał ani by też
utrzymać był mógł. Małom ja dobrze krwią nie oblał tej łaski
Królestwa IchMć: przez ciernie ostre po takie jabłka przejść
było potrzeba. Niesłusznie mi tedy wymawiają takie rzeczy, bo to
mię jest uczynić niegodnym tych nieszczęsnych urzędów, które mi
wzięły pokój, zdrowie, substancję i to, com miał najdroższego
na świecie, to jest najśliczniejszą Jutrzenkę, której bym ja był
nie odstąpił i na kraj świata najmniejszą piędzią.
Au camp de Tarnopol, 22
VII [1667]: Myśleć potem, żeby konfederacja nie była, żeby
wojsko miało co jeść, żeby się wszystkim akomodować, żeby
wszystkim dawać – owo zgoła, żeby z niczego wszystko uczynić.
Bo taką ode dworu odebrałem deklarację: „Niech on tam sam sobie
myśli, żeby było dobrze, bo tu nie masz ani pieniędzy, ani
sukursu żadnego, którego się niech pewnie nie spodziewa”. Nadto
jeszcze wojsko zwijają i nie zostawiają wszystkiego, tylko
dwanaście tysięcy, w które wchodzą wszystkie prezydia: toruńskie,
elbląskie, malborskie etc. czehryńskie, korsuńskie,
białocerkiewskie, kamienieckie, lwowskie. I tak w pole przeciwko tak
potężnemu nieprzyjacielowi [najazdowi
tureckiemu], którego będzie pewnie najmniej sto tysięcy,
nie zostanie nam, tylko ośm tysięcy. Jeżeli tedy można w takim
rządzie reputację i zdrowie konserwować, niech to najgłupszy
osądzi!
A Leopol, 10 IX [1667]:
Ja, da P. Bóg, jutro ruszam się pod Kamieniec z częścią wojska;
drugie wojsko na różnych rozstawiłem pasach. Wielką potęgą
nieprzyjaciel się wybiera do nas z Ukrainy. Ma być Tatarów sto
tysięcy, Kozaków pięćdziesiąt tysięcy, a nas przeciwko temu
siedm tysięcy. Nadzieja jednak w P. Bogu, że On za nas wojować
będzie.
Au camp de Kamieniec, 21
IX [1667]: Ja tu mam przy sobie trzy tysiące ludzi, a i tych czym
pożywić nie mam. We Lwowie na komisji żaden i jednego nie wziął
szeląga, tylko asygnacje, których ukąsić trudno. Gdybyśmy tak
byli w kupie, to jednego tygodnia w oblężeniu wszystko by było
wyzdychało wojsko. Nieprzyjaciel dotąd o naszych wielkich był
pewien wojskach, bo się nie spodziewał, aby podczas takiej wojny
wojska zwijać miano, i dlatego posłał do obydwóch hospodarów,
tj. do wołoskiego i multańskiego, aby się z nimi złączyli. Ale
wątpię, żeby to teraz czynili, mając mię tak bliskiego granic
swych sąsiada. Tatarów, którzy weszli w ziemię naszą, kładzie
się sto dwadzieścia tysięcy, Kozaków pięćdziesiąt tysięcy,
którzy mają przy swym taborze dział czterdzieści; nie wiemże tedy, dlaczego tak długo
na jednym stoją miejscu. Znać, że jeszcze większej oczekiwają
potęgi.
Naszego wszystkiego
wojska, prócz tych, co na Czehrynie i Białej Cerkwi, rachujemy ze
wszystkimi prezydiami ośm tysięcy, tj. pięć tysięcy jazdy, a
trzy tysiące piechoty. Jeśli to tedy proporcja siłom
nieprzyjacielskim, do których na wiosnę pewnie Turcy przyjdą!
Każdy uważywszy, wiem, że się śmiać musi, a mieć nas za
szalonych i zginionych; dotąd jednak, przy osobliwej łasce bożej,
dobrze się nam powodziło: nie tylko ludzi nic, ale i bydła nigdzie
im wziąć nie dopuszczono.
Au camp, 3 XI [1667]: Ja
tu dotąd jeszcze oczekiwam na deklarację ode dworu, co z tym
wojskiem na zimę uczynić zechcą; boby oni radzi, żeby bożą żyli
manną. Wiem, że nie zaraz doczekam się responsu, bo tam teraz mało
o tym myślą, a tymczasem ja za wszystkich cierpieć muszę. (...)
Ów tysiąc nietykany,
któryś Wć moje serce zapieczętowała, lubo na co inszego był
naznaczony, wydał się do ostatniego, tak Tatarom, jako i na różne
rzeczypospolitej potrzeby. Drugi także, którym miał od Węgrów, i
z tego najmniejszy nie został szeląg. A po staremu jeszcze Król
JMć, rozumiejąc mię być tak pieniężnym, pisał razów kilka do
mnie, abym swymi pieniędzmi fortyfikował Kamieniec (co by najmniej
trzysta tysięcy kosztowało), a on daje słowo, że się przyczyni
na sejmie, że rzeczpospolita tę sumę wróci. Uważ Wć moje serce
taką sprawę: wydawszy swoje, jeszcze prosić i kłaniać się, żeby
wrócono, i być na dyskrecji i szacunku kilkuset ludzi! Jeśli to
tedy była podobna mnie Kamieniec fortyfikować, który jednego nie
mam pieniądza, niech każdy uważy. Ja raz rzekłszy i na karcie
podawszy te moje wydane pieniądze, o swoje kłaniać się nie będę.
Niech czynią, co chcą, bobym ja na sobie tego przewieść nie mógł.
Tak tedy, moja jedyna panno, racz mię sobie teraz szacować, żeby
jednego na lekarstwo u mnie nie nalazł [halerza]. A co tego się
plugastwa szelągów i tymfów rozlazło, niepodobna i porachować;
bo żaden we wszystkich publicznych potrzebach nie idzie do
podskarbiego, tylko do mnie, jakobym ja to jakie rzeczypospolitej
miał u siebie pieniądze. Każdy tę daje rację, że „ponieważ
nikt nie chce myśleć ni o czym, ty przynajmniej myśl i ratuj tę
ojczyznę”.
Ciekawe artykuły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz