poniedziałek, 20 lutego 2017

Odsiecz wiedeńska – brutalna prawda część 1

Przyszedł czas na ostatni artykuł cyklu poświęconego Janowi III Sobieskiemu opartego na listach do Marysieńki. Niestety, znowu będzie on zasmucający, chociaż po wątku krajowym opisanym w artykule pt. „Jan III Sobieski – poświęcenia dla Polski” jest drugim z ciekawszych wątków tego cyklu.

sobieski i odsiecz wiedeńska
Jan III Sobieski
 
    W poprzednim artykule („Odsiecz wiedeńska oczami Sobieskiego”) zapoznaliśmy się z relacją naszego króla z jednej z najważniejszych bitew dla całej Europy, zwanej powszechnie odsieczą wiedeńską. To jedna z najjaśniejszych i najchwalebniejszych kart historii naszego oręża. Jednak, jak to w życiu bywa, jest i ciemna strona tej historii.

     Nikt dzisiaj, ani nawet wtedy nie umniejszał zwycięstwa polskiego wojska w bitwie wiedeńskiej. To Polacy wzięli na siebie główny ciężar walki i to Polacy przepędzili islamskich Turków z całej Europy.

     Wydawać by się mogło, że wdzięczna Europa nosiła na rękach naszych żołnierzy z wodzem Janem II Sobieskim na czele w podziękowaniu nie tylko za uratowanie Wiednia, ale i całej Europy od islamskiego zalewu. Niestety, po pierwszej radości, jaka wszystkich ogarnęła, możnowładcy zachodni pokazali swoją prawdziwą twarz i co naprawdę myślą o Polakach, nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz. Być może wynikało to z zawiści, że to nam przypadła w udziale chwała, chociaż przeciwko wojskom tureckim stanęła połączona wielonarodowa armia. Czy to jednak nasza wina, że Turcy uderzyli na nasze skrzydło i zanim lewe (niemieckie) skrzydło tej potężnej i rozłożystej armii dotarło do naszych wojsk, było już po wszystkim... Turcy w popłochu zaczęli uciekać przez Węgry w stronę swojej ojczyzny, a Sobieski ruszył w pościg za nimi, słusznie argumentując, że jeżeli teraz ich nie dobije, to w następnym roku znowu powrócą.

     Po zwycięstwie pod Wiedniem w naszych relacjach z zachodnimi partnerami wiele się zmieniło, i to na gorsze. Okazywano nam pogardę, obojętność... Gdy Sobieski ruszył za uciekającymi Turkami, sprzymierzeni ruszyli ze wsparciem wojskowym za nim... z kilkudniowym opóźnieniem i zawsze pozostawali w tyle za naszym wojskiem, stąd też to właśnie w naszym wojsku były największe straty – bo to my przede wszystkim biliśmy się z wrogiem. Można nawet powiedzieć trochę przesadnie, że wojska sprzymierzone biły się naszymi rękami...

     O nieprzychylności, a wręcz wrogości zachodnich partnerów Sobieski szybko się przekonał, gdy żołnierze umierali z chorób, a konie padały z braku paszy. Pieniądze, które papież przekazał na utrzymanie tej armii, nie docierały do nich... Wielu chorych i rannych żyłoby, gdyby rajcowie mijanych po drodze miast nie odmawiali przyjęcia ich do szpitala, mało tego: nie pozwalali nawet pogrzebać tych żołnierzy, którzy w drodze zmarli. A było ich sporo... Totalna niechęć dla – jakby nie było – wyzwolicielskiej armii. Równie ciężko było zdobyć nocleg dla żołnierzy, a nawet samego Sobieskiego. Za wszystko żądali horrendalne kwoty. Dochodziło do tego, że jawnie atakowano nawet dworzan Sobieskiego, którzy szli kilka kroków za nim. Taka oto wdzięczność spotkała oswobodzicieli Europy.

     Niechęć mieszkańców mijanych miast to nie jedyny problem, z jakim zmagał się Sobieski. Dochodzą do tego jeszcze liczne ucieczki naszych żołnierzy do kraju, którym odechciało się już walczyć, a także głosy z Ojczyzny nawołujące go do powrotu i krytykujące wszystko, co do tej pory zrobił. Polskie piekiełko otwarło się na nowo. Pojawiły się nawet oskarżenia, że Sobieski wziął z kraju wojsko i ruszył pod Wiedeń na jakąś swoją własną prywatę, tylko jaką?

     Zachęcamy do przeczytania poniższych smutnych relacji uczynionych ręką Sobieskiego, szkoda, że smak jego zwycięstwa był gorzki, ale historia pamięta mu, że pomimo tylu przeciwności to właśnie on, Jan III Sobieski uwolnił Polskę i całą Europę od okupacji tureckiej i zalewu islamu.

Po odsieczy wiedeńskiej...

odsiecz wiedeńska
Jan III Sobieski i cesarz Leopold I pod Schwechat
 
W namiotach wezyrskich 13 IX [1683] w nocy: Byłem potem we dwóch kościołach. Sam lud wszystek pospolity całował mi ręce, nogi, suknie; drudzy się tylko dotykali, wołając: „Ach, niech tę rękę tak waleczną całujemy!” Chcieli byli wołać wszyscy „Vivat!”, ale to było znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Kupa jedna nie wytrwała i zawołała: „Vivat!” pod strachem, na co widziałem, że krzywo patrzano; dlatego zjadłszy tylko obiad u komendanta, wyjechałem z miasta tu do obozu, a pospólstwo ręce wznosząc prowadziło mię aż do bramy. Widzę, że i komendant krzywo tu patrzą na się z magistratem miejskim, bo kiedy mię witali, to ich nawet mi i nie prezentował.
(...)
Cesarz [Leopold I] już tu tylko o mil półtorej, płynie Dunajem; ale widzę, że się nieszczerze chce widzieć ze mną, dla swej podobno pompy, życzyłby zaś być sobie jako najprędzej w mieście pour chanter le „Te Deum” [= śpiewać „Te Deum”] i dlatego ja mu stąd ustępuję, mając sobie za największe szczęście ujść tych ceremonij, nad które niceśmy tu jeszcze nie doznali.

W obozie pod wsią Szenauna gościńcu preszowskim nad Dunajem, mil trzy od Wiednia, [17 IX 1683]: Przyjechał cesarz z samym tylko elektorem bawarskim, bo już saskiego nie było; kilkadziesiąt z nim kawalerów dworskich, urzędników i ministrów, drabanci za nim, trębacze przed nim, et des valets de pied [= i pieszych] sześć albo ośm. Son portrait [= jego wizerunku] nie opisuję, bo jest znajomy. Siedział na koniu gniadym, snadź hiszpańskim. Justaucorps [= kaftan] na nim bogato broderowany, kapelusz francuski z zaponą i piórami białawymi i ceglastymi, zapona – szafiry z diamentami, szpada takaż. Przywitaliśmy się tedy dosyć ludzko: uczyniłem mu komplement kilką słów po łacinie; on tymże odpowiedział językiem, dosyć dobrymi słowami. Stanąwszy tedy przeciwko sobie, prezentowałem mu syna swego, który się mu zbliżywszy ukłonił. Nie posiągnął cesarz nawet ręką do kapelusza; na co ja patrząc, ledwom nie zdrętwiał. Toż uczynił i wszystkim senatorom i hetmanom, i swemu allie [= sojusznikowi], księciu p. wojewodzie bełskiemu. Nie godziło się jednak inaczej (aby się świat nie skandalizował, nie cieszył albo nie śmiał), jeno jeszcze kilka słów mówić do niego; po których obróciłem się na koniu, pokłoniwszy się wspólnie, i w swą pojechałem drogę. Jego zaś p. wojewoda ruski poprowadził do wojska, bo sobie tego życzył; i widział wojsko nasze, które okrutnie było żałosne i głośno narzekało, że im przynajmniej kapeluszem tak wielkiej ich pracy i straty nie nagrodzono.
     Po tym się widzeniu, zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano. Odjechali od nas i Szafgocz, i ablegat, który się zaraz po potrzebie tak odmienił, że by go człowiek żaden przedtem go znający nie poznał, bo nie tylko że pyszny, że stroni od wszystkich, ale jeszcze gada, upiwszy się, des impertinences [= ipertynencje]. Prowiantów żadnych nie dają, na które Ojciec św. przysłał pieniądze do rąk jmci ks. Bonwizego, który się został w Lincu. Poseł hiszpański, który tak bardzo pragnął audiencji i już to był u mnie otrzymał, że na audiencji prywatnej miano mu było dać stołek, teraz się nie odzywa. Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Preszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! Pazia za mną o cztery kroki jadącego uderzył okrutnie dragon fuzją w nos i twarz i srogo okrwawił. Skarżyłem się zaraz księciu lotaryńskiemu; żadnej nie odniosłem sprawiedliwości. Drugiemu, także za mną jadącemu, opończę moją wydarli. Wozy nam rabują, konie gwałtem biorą, które zostawione za górami, teraz za nami przychodzą. Rajtarów moich kilku, przy działach nieprzyjacielskich zostawionych (które w kupę zbierać, a potem równie się nimi dzielić rzekliśmy sobie, lubom ja je sam prawie wszystkie pobrał), odarli z płaszczów, na których cyfry moje były, z sukien i koni obnażyli; i tu żadnego na świecie nie uznawamy ukontentowania.






Ciekawe artykuły:

    
    Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wspomóż mnie lub zostań moim patronem już od 5 zł - sprawdź szczegóły

Moje e-booki

Kliknij w okładkę, aby przejść do strony książki

Przejdź do strony książki Przejdź do strony książki