Takim
pochłoniętym do reszty pracoholikiem był także William Hamilton,
który pracował zwykle, stojąc lub chodząc koło tablicy w swoim
gabinecie wypełnionym książkami i papierami, które pokrywały
grubą warstwą niemal całą podłogę z wyjątkiem wąskiej ścieżki
prowadzącej do drzwi. Pracował tak po dwanaście i więcej godzin
dziennie, zaniedbując wielokrotnie posiłek, który kazał służbie
postawić gdziekolwiek, a potem o nim zapominał. Zdarzało się
często, że talerz szybko ginął pod stertą nowych zapisków i
dokumentów. Kiedy po jego śmierci zaczęto uprzątać gabinet,
znaleziono wiele takich zapomnianych talerzy z resztkami jedzenia, a
także w ogóle nienaruszonych. Oprócz nich znaleziono jeszcze wiele
niedokończonych lub niewysłanych listów. Warto wspomnieć o jego
listach. Pisał niesamowicie długie listy, dochodzące nawet do stu
stron!
Innym
pracoholikiem był William Herschel, któremu zdarzało się
szlifować zwierciadło do teleskopu non stop przez szesnaście
godzin. Bliscy, w trosce o niego karmili go w międzyczasie,
wkładając kawałki jedzenia do ust.
Niecodzienne
oddanie nauce wykazał także osiemnastowieczny francuski astronom
Guillaume Legentil, który wyruszył do Indii należących wówczas
do Francji, aby obserwować przejście Wenus przed tarczą Słońca.
Z uwagi na wojnę Francji z Anglią, która dała się odczuć także
w tej kolonii, przybył na miejsce za późno i nie zdążył
zaobserwować tego zjawiska. Ponieważ następne przejście Wenus
przed tarczą słoneczną miało nastąpić za osiem lat, postanowił
przeczekać ten czas na miejscu, nie chcąc ryzykować spóźnienia.
Pech jednak
chciał, że w dniu tym niebo było zasnute całkowicie chmurami i
nic nie zobaczył. Jak w takich sytuacjach bywa, oczywiście
poprzedniego i następnego dnia, niebo było bezchmurne... Ponieważ
na następne takie zjawisko trzeba było czekać ponad sto lat,
postanowił wrócić do Francji. Pech jednak nie opuszczał go. Zanim
dotarł do domu, statek, którym podróżował, dwukrotnie rozbijał
się, a kiedy w końcu dotarł do Paryża, po jedenastu latach
nieobecności, okazało się, że wszyscy uważali go za zmarłego i
jego majątek został już dawno podzielony między spadkobierców.
Choć
zazwyczaj wielkie umysły są wielkimi indywidualnościami, często o
niecodziennych cechach, to bywają jednak wśród nich wyjątki takie
jak amerykański fizyk Robert Wood, który lubił stroić innym
żarty, oczywiście często wykorzystując do tego celu naukę. Oto
dwa z wielu jego żartów z czasów studenckich: Pewnego dnia
skonstruował z kolegą wielką tubę z kartonu o długości prawie
trzech metrów. Gdy koniec tuby był wystawiony przez okno, można
było, mówiąc cichym głosem, być bardzo dobrze słyszalnym przez
przechodniów na ulicy w znacznej nawet odległości. Razem z kolegą
zabawiali się więc
kosztem niespodziewających się niczego przechodniów, mówiąc na
przykład: „Pan coś zgubił!”. W niejednym powstawało
przerażenie, gdy słyszał obok siebie głos, chociaż dookoła nie
było żywej duszy.
Robert Wood
|
Innym
razem w drodze z domu studenckiego do laboratorium nabawił nie lada
strachu zebranym w grupki czarnoskórym mieszkańcom dzielnicy
murzyńskiej, gdy do pobliskiej kałuży wrzucił kawałek
metalicznego sodu. Jak wiadomo, sód wrzucony do wody pali się
gwałtownym żółtym płomieniem sypiąc iskry i dając kłęby
białego dymu. Mijając więc wielką kałużę, Wood zakaszlał i
splunął do wody, wrzucając do niej niepostrzeżenie wyjęty z
kieszeni sód. Rozległ się głośny huk i cała ulica zapłonęła
żółtym ogniem. Wśród Murzynów wybuchła panika; zaczęli
uciekać, krzycząc coś o wysłanniku szatana plującym ogniem.
Na
zakończenie naszej opowieści o niezwykłych uczonych, przytoczymy
jeszcze dwa zdarzenia, którym bohaterem był Napoleon Bonaparte. Ten
wielki przywódca należał do władców żywo interesujących się
nauką i cenił naukowców. Sam zresztą miał duże zdolności
matematyczne, ale ostatecznie wybrał jednak wojsko i politykę.
Pewnego
razu znany ówczesny pisarz Jacques
Bernardin de Saint-Pierre poskarżył się Napoleonowi, że w
Instytucie Narodowym, którego obaj byli członkami, nie wszyscy
odnoszą się do niego z należnym szacunkiem. Napoleon po chwili
namysłu zapytał: „Czy zna pan rachunek różniczkowy?” –
„Nie, odparł zaskoczony pisarz”. – „Na cóż więc się pan
skarży” – odparł Napoleon. Najwidoczniej w jego oczach członek
Instytutu, który nie znał wyższej matematyki, nie zasługiwał na
szacunek.
Kiedy
w 1798 roku zorganizował wyprawę do Egiptu, zabrał ze sobą
kilkudziesięciu uczonych, głównie matematyków, ale także
astronomów, przyrodników,
geografów, inżynierów, lingwistów i wielu innych. Mieli oni
założyć w podbitym kraju Instytut Egipski, wzorowany na Instytucie
Narodowym. Podczas jednej z bitew stoczonej przez oddziały inwazyjne
padła znana komenda Napoleona: „Uczeni i osły do środka!”,
która przeszła do historii ze względu na niezwykłe zestawienie
słów. Był to jednak wyraz troski, jaką otaczano przedstawicieli
świata nauki, a także zwierzęta juczne niezbędne w podboju
Egiptu.
Artykuł pochodzi z mojej książki pt. "Ciekawe, niezwykłe, zastanawiające. Część 2". Zapraszam na Stronę książki.
Ciekawe artykuły:
- Dlaczego Pan Bóg przestał mi pomagać
- Zagadki logiczne i inne zagadki
- Jak poradzić sobie z negatywnym myśleniem
- Nauki płynące z mądrości pokoleń
- AntyNoble - śmieszne badania naukowe
Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz