poniedziałek, 13 lutego 2017

Odsiecz wiedeńska oczami Sobieskiego część 2

<<-- Przejdź do części 1

W obozie pod wsią Szenauna gościńcu preszowskim nad Dunajem, mil trzy od Wiednia, [18 IX 1683]: Trzeba tedy o to mówić z ks. nuncjuszem, bo tu nie tylko rannych, ale i chorych srodze wiele. Wszystka się prawie starszyzna rozchorowała na dyzenterię i gorączki: nie z fruktów pewnie, bo tu ich nie masz, ale z srogiego niewczasu, z niejedzenia i z srogich gorąc, i że tylko piciem ludzie prawie pięć albo sześć dni żyli, mało sypiając, i to chyba na ziemi a pod niebem. Siła się ich też bardzo wraca, którym zabronić niepodobna, bo cale a cale tego niewczasu znieść nie mogą.
(...)
Trupów po drogach pełno, osobliwie przy jednej tu przeprawie położono ich do dwóch tysięcy, tak nasi, jako i chłopi z zameczków; nie możem tedy dotąd z tych zaraźliwych wyniść smrodów. Wojska cesarskie i inne niemieckie jeszcze się nie ruszyły za nami spod Wiednia. Jako dalej mamy continuer la guerre [= kontynuować wojnę], cale nie wiemy, bo tam sami radzą bez nas. Wczora miałem komplementy przez listy od posła hiszpańskiego i od księcia Anhalta, który jeszcze kończy swoje negocjacje z cesarzem imieniem księcia brandenburskiego.


Nad Dunajem, przeciwko samemu Preszburkowi, [24 IX1683]: U nas ludzi niemało poczęło mrzeć: jedni z ran i postrzałów, drudzy z tej nieszczęsnej dyzenterii. Jam tu kilka czajek kazał sprowadzić chorych z Wiednia do Preszburka, bo tu ludzie właśnie jako nasi, bardzo dobrzy, poczciwi i nam przychylni. Nie masz tu człowieka jednego, tak z panów starszyzny oficerów, jako i żołnierzów, aby go ta plugawa nie miała napaść choroba. Mnie P. Bóg z łaski swej jeszcze dotąd od niej zachował.

pod San Peter, 28 IX [1683]: Weszliśmy tu w ten kraj, gdzieśmy przecię dosyć pożywienia dla koni zastali; ale cóż po tym, kiedy zaś połowa nam prawie wojska choruje, a choruje na taką chorobę, która jest zarazą, podobna powietrzowi. Gorączka to jest, którą zowią węgierską, niby wnętrzna, z dyzenterią krwawą, przy tym wymioty i mdłości, et le delire [= i majaczenia]. Panowie wszyscy i znaczniejsi oficerowie leżą na pował w Preszburku, gdzie się zostali, i już umierać niemało ich poczęło; a co najdziwniejsza, że się wraca coraz ta choroba, choć kto i ozdrowieje. Już i towarzystwo, i żołdaci, i czeladź umierać poczęli.
(...)
Po wojsku siła bardzo pasów diamentowych. Nie możemy zrozumieć, co to oni z tym robili, bo tego cale sami nie zażywają; ale znać dla dam wiedeńskich, których się dostać spodziewali i one sobie stroić. Prawda, że w nich diamenty cienkie i zwierciadełka pod nimi, ale robota dziwnie piękna i rzecz przecię bardzo bogata. – W Wiedniu też tego okrutną rzecz czeladź poprzedała za lada co, bojąc się, żeby im byli panowie tego nie odbierali. Wezyr, kiedy przybiegł do swego namiotu, to kazał brać wszystkim swoim dworzanom i pokojowym po kilku worków i ci, co do nas pouciekali, to każdy z nich miał po dwa, po trzy tysiące czerwonych [złotych] i po koniu dobremu. (...) Skarb zaś w pieniądzach grubych gdzie się podział, tego zgadnąć trudno; bom ja pierwszy stanął u namiotów wezyrskich, a nie widziałem, żeby go rozrywać miano. Snadź albo był między wojsko rozdany, albo go było nie nadwieziono, albo go też przodem wyprawiono, ponieważ niektórzy Turcy, jako i tłumacz najpierwszy, poczęli jeszcze o czwartej po południu uciekać (jako jego pojmany powiada sługa), obaczywszy, że już wojsko nasze ku ich obozowi zbliżać się poczęło.

6 X [1683], na samym się ruszeniu ku Parkanowi: Co o zdobyczach, jeśli się dzielili w regimentach, o tym tu nie słychać. Szczęśliwy się to tylko zdobył, bo obozu i namiotów Turcy jeszcze bronili, pod gardłem zaś zakazano zsiadać z koni ani pieszym odbiegać od regimentów, bośmy się cale spodziewali, że się obróci na nas nieprzyjaciel, skoro obóz rabować zaczną i na łupy padną. Noc potem zaszła, jeden o drugim nie wiedział; w nocy tedy pozaświecali sobie tureckie świece i dopiero rabowali i zdobywali się, osobliwie ci, którym się trafiło, że mieli czeladź przy sobie albo ludzi takich, którzy by okupowali jaki namiot i wydrzeć sobie drugim nie dali. Gałeckiego największa zdobycz w wołach, o które drudzy nie dbali, on zaś je i brał, i skupował nazajutrz po taleru, a zbierał naczynia różne miedziane, mosiądzowe, które po obozie i do czwartego dnia leżały, i pospólstwo wiedeńskie najwięcej tego nabrało, jako i namiotów podlejszych, których nasi brać nie chcieli.

8 X [1683], milę od Granu: Straży zaś rozkazałem, aby szli przodem, aby czajki na Dunaju pozabierali dla Kozaków, a sami aby mię o milę od mostu czekali; a żeby wprzód przed sobą posłali: jeżeliby z tego miasteczka, co przy moście, które się zowie Parkan, mieli na tamtą stronę do Granu uciekać i most za sobą zbierać, to okupujemy to miasteczko; a jeśliby zaś miało być jakie wojsko, żeby się tam bronić chciało, to staniemy sobie o milę, czekając na cesarską piechotę i na działa, które jeszcze o kilka mil od nas. Straż tedy, nie czekając wiadomości ani mnie znać dawszy, poszli aż ku mostu i tam zastali wojsko tureckie, które było tej dopiero nocy przez most przeszło. Tamże się z nimi poczęli hałasować. Nadjechał tam potem p. wojewoda ruski, który dragonii kazał zsięść z koni; a gdy się z chrustów większe tureckie pokazało wojsko, już się cofnąć nie mogli, boby byli i dragonów, i siebie zgubili. Do mnie tedy przysyłali posłańca za posłańcem, aby ich ratować. Tymczasem – gdy ja idę z pułkami tymi, które były przy mnie, bez piechot i dział, bo te były na zadzie (oni też nie powiadali, że wojsko było wielkie tureckie) – wsiedli na przednie straże: wsparli ich tak, że dragonów pieszych odbiec musieli.
     Jam tymczasem uszykował te, które przy mnie były pułki.
Dopiero się pokazał nieprzyjaciel i stanął o sto tylko kroków od nas. Nas nie było wszystkich pięciu tysięcy, bo jednych pozabijano, drudzy pomarli, trzeci chorzy, a największa część w taborze przy wołach, krowach, owcach i zdobyczach. Takem tedy stać kazał nie ruszając się, a tymczasem ustawicznie posyłałem do księcia lotaryńskiego i do piechot naszych. Sam zaś, postawiwszy p. wojewodę ruskiego na prawym skrzydle, a krakowskiego na lewym, we środku lubelskiego, sam składałem owe wojsko, jakom mógł, ciężkie okrutnie i zmieszane. Przybiegł potem p. wojewoda ruski i począł mię zaklinać przez P. Boga, przez ojczyznę, abym się wcześnie salwował [ucieczką], bo postrzegł po wojsku wielką kontuzję; jakoż była już taka, że dragonia gwałtem z koni zsiadać nie chciała, a drugie chorągwie tam pójść i stać, gdzie im kazano. Mnie się jednak to ani zdało, ani godziło, przyszedłszy tam z wojskiem, a potem ich tam zostawiwszy, odjechać. Stałem tedy z p. generałem Dynewaldem (który sam tylko był przybiegł od wojska cesarskiego), uważając la contenance de l'ennemi [= wielkość wroga]. Tenże Dynewald posyłał posłańca za posłańcem do księcia lotaryńskiego, aby nam cokolwiek kawalerii przysłał, aleśmy się tego doczekać nie mogli.
     Tymczasem uderzył nieprzyjaciel na p. wojewodę ruskiego. Odparli go jego skrzydło. Drugi raz znowu spróbował; toż uczyniło. Trzeci raz jak skoczył nieprzyjaciel, tak okrążył skrzydło jego i w tył mu poszedł, a drudzy z przodu go zmieszali. Gdy tedy to skrzydło, zmieszane, uchodzić poczęło, ja, nie widząc większego bezpieczeństwa, jeno przy usarzach [= husarzach] (bo jakoż przed Turkami uciekać w pole, jak dym, i dokąd?), skoczyłem do chorągwi starosty szczurowieckiego usarskiej i wziąwszy ją z kilką innych, ruszyłem się przeciwko tym, co p. wojewody ruskiego skrzydło już z tyłu okrążyli, i przy łasce bożej wsparłbym ich był naraz. Ale skorom się tylko ruszył i obrócił frontem do nieprzyjaciela, aliści środek i lewe skrzydło, przeciwko któremu i nie było nieprzyjaciela, razem skoczywszy, poczęli uciekać. Wsiadł tedy nieprzyjaciel na nich i gonił z srogą konfuzją bez obrócenia się więcej niżeli pół mili, aż ku infantem naszej i ku wojsku cesarskiemu. Mnie wszyscy odbiegli i porzucili, bom wołał, krzyczał i zawracał, jakom tylko mógł. Fanfanikowi [synowi] kazałem przodem uchodzić, o któregom się potem frasował, nie zaraz się o nim dowiedziawszy, żem mało na miejscu nie skonał. Sam zaś tylko samoósm (= w ósemkę) za wojskiem uchodziłem, bo w tej mieszaninie jeden drugiego z konia spychał, jeden przez drugiego padał, jako się to stało nieborakowi p. wojewodzie pomorskiemu, który tamże został, i innych niemało. Ze mną byli p. koniuszy koronny, p. starosta łucki, p. Czerkas, p. Piekarski, p. Ustrzycki, towarzysz chorągwi mojej usarskiej, rajtar nieznajomy (który nam stanął za różany wianek), a ja ósmy. Po wszystkim wojsku naszym i cesarskim udano było, żem poległ na placu; jakoż że się to nie stało, jest to cud nad cudami, za co niech P. Bogu będzie cześć i chwała, bo żywa dusza przy mnie się obrócić nie chciała.







Ciekawe artykuły:

    
    Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wspomóż mnie lub zostań moim patronem już od 5 zł - sprawdź szczegóły

Moje e-booki

Kliknij w okładkę, aby przejść do strony książki

Przejdź do strony książki Przejdź do strony książki