Przyszedł czas
na ostatni artykuł cyklu poświęconego Janowi III Sobieskiemu
opartego na listach do Marysieńki. Niestety, znowu będzie on
zasmucający, chociaż po wątku krajowym opisanym w artykule pt.
„Jan III Sobieski – poświęcenia dla Polski” jest
drugim z ciekawszych wątków tego cyklu.
Jan
III Sobieski
|
W poprzednim
artykule („Odsiecz wiedeńska oczami Sobieskiego”)
zapoznaliśmy się z relacją naszego króla z jednej z
najważniejszych bitew dla całej Europy, zwanej powszechnie odsieczą
wiedeńską. To jedna z najjaśniejszych i najchwalebniejszych kart
historii naszego oręża. Jednak, jak to w życiu bywa, jest i ciemna
strona tej historii.
Nikt dzisiaj,
ani nawet wtedy nie umniejszał zwycięstwa polskiego wojska w bitwie
wiedeńskiej. To Polacy wzięli na siebie główny ciężar walki i
to Polacy przepędzili islamskich Turków z całej Europy.
Wydawać by
się mogło, że wdzięczna Europa nosiła na rękach naszych
żołnierzy z wodzem Janem II Sobieskim na czele w podziękowaniu nie
tylko za uratowanie Wiednia, ale i całej Europy od islamskiego
zalewu. Niestety, po pierwszej radości, jaka wszystkich ogarnęła,
możnowładcy zachodni pokazali swoją prawdziwą twarz i co naprawdę
myślą o Polakach, nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz. Być
może wynikało to z zawiści, że to nam przypadła w udziale
chwała, chociaż przeciwko wojskom tureckim stanęła połączona
wielonarodowa armia. Czy to jednak nasza wina, że Turcy uderzyli na
nasze skrzydło i zanim lewe (niemieckie) skrzydło tej potężnej i
rozłożystej armii dotarło do naszych wojsk, było już po
wszystkim... Turcy w popłochu zaczęli uciekać przez Węgry w
stronę swojej ojczyzny, a Sobieski ruszył w pościg za nimi,
słusznie argumentując, że jeżeli teraz ich nie dobije, to w
następnym roku znowu powrócą.
Po zwycięstwie
pod Wiedniem w naszych relacjach z zachodnimi partnerami wiele się
zmieniło, i to na gorsze. Okazywano nam pogardę, obojętność...
Gdy Sobieski ruszył za uciekającymi Turkami, sprzymierzeni ruszyli
ze wsparciem wojskowym za nim... z kilkudniowym opóźnieniem i
zawsze pozostawali w tyle za naszym wojskiem, stąd też to właśnie
w naszym wojsku były największe straty – bo to my przede
wszystkim biliśmy się z wrogiem. Można nawet powiedzieć trochę
przesadnie, że wojska sprzymierzone biły się naszymi rękami...
O
nieprzychylności, a wręcz wrogości zachodnich partnerów Sobieski
szybko się przekonał, gdy żołnierze umierali z chorób, a konie
padały z braku paszy. Pieniądze, które papież przekazał na
utrzymanie tej armii, nie docierały do nich... Wielu chorych i
rannych żyłoby, gdyby rajcowie mijanych po drodze miast nie
odmawiali przyjęcia ich do szpitala, mało tego: nie pozwalali nawet
pogrzebać tych żołnierzy, którzy w drodze zmarli. A było ich
sporo... Totalna niechęć dla – jakby nie było –
wyzwolicielskiej armii. Równie ciężko było zdobyć nocleg dla
żołnierzy, a nawet samego Sobieskiego. Za wszystko żądali
horrendalne kwoty. Dochodziło do tego, że jawnie atakowano nawet
dworzan Sobieskiego, którzy szli kilka kroków za nim. Taka oto
wdzięczność spotkała oswobodzicieli Europy.
Niechęć
mieszkańców mijanych miast to nie jedyny problem, z jakim zmagał
się Sobieski. Dochodzą do tego jeszcze liczne ucieczki naszych
żołnierzy do kraju, którym odechciało się już walczyć, a także
głosy z Ojczyzny nawołujące go do powrotu i krytykujące wszystko,
co do tej pory zrobił. Polskie piekiełko otwarło się na nowo.
Pojawiły się nawet oskarżenia, że Sobieski wziął z kraju wojsko
i ruszył pod Wiedeń na jakąś swoją własną prywatę, tylko
jaką?
Zachęcamy do
przeczytania poniższych smutnych relacji uczynionych ręką
Sobieskiego, szkoda, że smak jego zwycięstwa był gorzki, ale
historia pamięta mu, że pomimo tylu przeciwności to właśnie on,
Jan III Sobieski uwolnił Polskę i całą Europę od okupacji
tureckiej i zalewu islamu.
Po odsieczy wiedeńskiej...
Jan
III Sobieski i cesarz Leopold I pod Schwechat
|
W namiotach
wezyrskich 13 IX [1683] w nocy: Byłem potem we dwóch kościołach.
Sam lud wszystek pospolity całował mi ręce, nogi, suknie; drudzy
się tylko dotykali, wołając: „Ach, niech tę rękę tak waleczną
całujemy!” Chcieli byli wołać wszyscy „Vivat!”, ale to było
znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Kupa jedna
nie wytrwała i zawołała: „Vivat!” pod strachem, na co
widziałem, że krzywo patrzano; dlatego zjadłszy tylko obiad u
komendanta, wyjechałem z miasta tu do obozu, a pospólstwo ręce
wznosząc prowadziło mię aż do bramy. Widzę, że i komendant
krzywo tu patrzą na się z magistratem miejskim, bo kiedy mię
witali, to ich nawet mi i nie prezentował.
(...)
Cesarz
[Leopold I] już tu tylko o mil
półtorej, płynie Dunajem; ale widzę, że się nieszczerze chce
widzieć ze mną, dla swej podobno pompy, życzyłby zaś być sobie
jako najprędzej w mieście pour chanter le „Te Deum” [=
śpiewać „Te
Deum”] i dlatego ja mu stąd ustępuję, mając sobie za
największe szczęście ujść tych ceremonij, nad które niceśmy tu
jeszcze nie doznali.
W obozie pod wsią Szenauna gościńcu preszowskim
nad Dunajem, mil trzy od Wiednia, [17 IX 1683]: Przyjechał cesarz z
samym tylko elektorem bawarskim, bo już saskiego nie było;
kilkadziesiąt z nim kawalerów dworskich, urzędników i ministrów,
drabanci za nim, trębacze przed nim, et des valets de pied [=
i pieszych]
sześć albo ośm. Son portrait [=
jego wizerunku] nie opisuję, bo
jest znajomy. Siedział na koniu gniadym, snadź hiszpańskim.
Justaucorps [=
kaftan] na nim bogato broderowany,
kapelusz francuski z zaponą i piórami białawymi i ceglastymi,
zapona – szafiry z diamentami, szpada takaż. Przywitaliśmy się
tedy dosyć ludzko: uczyniłem mu komplement kilką słów po
łacinie; on tymże odpowiedział językiem, dosyć dobrymi słowami.
Stanąwszy tedy przeciwko sobie, prezentowałem mu syna swego, który
się mu zbliżywszy ukłonił. Nie posiągnął cesarz nawet ręką
do kapelusza; na co ja patrząc, ledwom nie zdrętwiał. Toż uczynił
i wszystkim senatorom i hetmanom, i swemu allie [=
sojusznikowi], księciu p.
wojewodzie bełskiemu. Nie godziło się jednak inaczej (aby się
świat nie skandalizował, nie cieszył albo nie śmiał), jeno
jeszcze kilka słów mówić do niego; po których obróciłem się
na koniu, pokłoniwszy się wspólnie, i w swą pojechałem drogę.
Jego zaś p. wojewoda ruski poprowadził do wojska, bo sobie tego
życzył; i widział wojsko nasze, które okrutnie było żałosne i
głośno narzekało, że im przynajmniej kapeluszem tak wielkiej ich
pracy i straty nie nagrodzono.
Po tym się widzeniu,
zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano.
Odjechali od nas i Szafgocz, i ablegat, który się zaraz po
potrzebie tak odmienił, że by go człowiek żaden przedtem go
znający nie poznał, bo nie tylko że pyszny, że stroni od
wszystkich, ale jeszcze gada, upiwszy się, des impertinences [=
ipertynencje]. Prowiantów żadnych nie dają, na które
Ojciec św. przysłał pieniądze do rąk jmci ks. Bonwizego, który
się został w Lincu. Poseł hiszpański, który tak bardzo pragnął
audiencji i już to był u mnie otrzymał, że na audiencji prywatnej
miano mu było dać stołek, teraz się nie odzywa. Chorzy nasi na
gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja
na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do
Preszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie
tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje
pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów
tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie
zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie
chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów
pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba
nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! Pazia za mną o
cztery kroki jadącego uderzył okrutnie dragon fuzją w nos i twarz
i srogo okrwawił. Skarżyłem się zaraz księciu lotaryńskiemu;
żadnej nie odniosłem sprawiedliwości. Drugiemu, także za mną
jadącemu, opończę moją wydarli. Wozy nam rabują, konie gwałtem
biorą, które zostawione za górami, teraz za nami przychodzą.
Rajtarów moich kilku, przy działach nieprzyjacielskich zostawionych
(które w kupę zbierać, a potem równie się nimi dzielić
rzekliśmy sobie, lubom ja je sam prawie wszystkie pobrał), odarli z
płaszczów, na których cyfry moje były, z sukien i koni obnażyli;
i tu żadnego na świecie nie uznawamy ukontentowania.
Ciekawe artykuły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz