<<-- Przejdź do części 1
Wczora po południu
posyłałem mon capitaine [=
mojego
kapitana] Okar
do księcia lotaryńskiego, pytając się, co wzdy już uradzili, co
czynić dalej będziemy, gdyż konie nasze już dalej nad sześć dni
nie wytrwają, a jeśli deszcz, uchowaj Boże, nad trzy; jakoż to
jest tak pewna, jako że słońce świeci. Nigdyśmy w tak złym nie
byli razie: kieby nas był obóz turecki nie posiłkował obrokami,
już byśmy byli wszyscy zostali pieszo. Takie to jest nieszczęście,
że drobiny słomy nie dostanie ani takiej trawy, co by się gęś na
niej pożywić mogła; ziemia tylko sama czarna została od wielkości
wojsk pogańskich, a będzie jeszcze tego mil kilkanaście, jeśli
nie uczynią miłosierdzia, że nam na Dunaju nie postawią mostu,
abyśmy jako najprędzej w kraj nieprzyjacielski wniść mogli, gdzie
pożywienia dosyć. Oni nas zaś zwłóczą ode dnia do dnia, a sami
wszyscy w Wiedniu siedzą, zażywając tychże podobno swych gustów
i plezyrów, za które ich P. Bóg sprawiedliwie karać chciał. Tedy
tego księcia lotaryńskiego zastał u komendanta wiedeńskiego,
gdzie jedli i pili; obadwaj go dosyć na zimno przyjęli i z ni z
czym odprawili, sprzeczając się tylko, że „wy bierzecie
prowianty”, których oko tu niczyje nie widziało ani o nich ucho
słyszało. Nasłuchał się tam różnych dyskursów, mów pełnych
niewdzięczności. Na ostatek, że Polacy cisną się dla pożywienia
do miasta, aby z głodu nie umierali, postanowił komendant już ich
dziś nie puszczać i kazał na nich ognia dawać; a to za to, że
któryś strzelił w bramie, co mu konia wydzierano. Jam teraz tam
posłał ks. Hackiego, jezuitę, zabierając chorych, i aby ich
wykupił gospody, a potem aby najął pod nich statek i aby ich za
nami wodą spuścił pod Preszburk. Ja dla rzeczy moich ledwom się
wprosił do oo. jezuitów, i to osobnego na nie nie chcieli dać
miejsca ani pod rejestrem odbierać; tak się tedy to na bożą
zostawiło łaskę.
Raczże
to tedy Wć moje serce wszystko opowiedzieć jmci ks. nuncjuszowi:
jeżeli za taką naszą akcję, gdzie tak wiele zacnej trupem padło
szlachty, powinniśmy odpadać od koni, a potem być pośmiewiskiem?
Pisał ks. kardynał Bonvisius, że na sto tysięcy wojska na ośm
dni przygotowany prowiant; a teraz nas zawiódłszy, suchym jeszcze
na zgubę naszą patrzą okiem ani się tu nam nikt od niego nie
odezwie. Bo co o rządców Cesarza JMci, ci by podobno i to nam radzi
odjęli, co mamy. Druga rzecz: a cóż po tej Wiktorii [=
zwycięstwie], kiedy w ziemie nieprzyjacielskie nie idą i nas
wprzód zgubią, niżeli tam dojdziemy? Jesteśmy teraz tu właśnie
jako zapowietrzeni [= zarażeni], nikt
się do nas nie pokaże; a przed potrzebą przecisnąć się było w
tak wielkich moich nie można namiotach. Wiemy, że Ojciec św. daje,
że i sreber kościelnych nie żałuje, że i prywatni ludzie
składają wielkie sumy – a na cóż się to zejdzie? By też i
dano potem, już te konie, co pozdychały i pozdychają, pewnie nie
zmartwychwstaną. Bóg widzi, że i człowiek umiera tysiąc razy na
dzień, uważając tak szczęśliwe okazje, pogody tak śliczne; bo
tu gorąca teraz daleko większe niżeli u nas podczas kanikuły.
Cokolwiekeśmy hazardowali [= ryzykowali],
uczyniliśmy to wszystko w nadzieję obietnicy Ojca św., a teraz
żałośnie nam tylko wzdychać przychodzi, patrząc na ginące
wojsko nasze, nie od nieprzyjaciela, ale od największych, którzy by
nam być powinni, przyjaciół naszych.
Przyjechał też p. Giza
z Absolonem do mnie od Tekolego, który by wszystko na mnie uczynił
i na słowo moje. Daję o tym znać cesarzowi. Ichmość nie dbają,
widzę, teraz już na nic; znowu się do dawnej wrócono pychy i
podobno tego, że jest nad nami P. Bóg, nie uważają. Ja się dziś
dalej ruszam lubo w takiż jeszcze albo i większy głód, ale
przynajmniej dlatego, aby się oddalić od tego Wiednia, gdzie do
naszych strzelać postanowili; i posyłamy tam pod miasto i chorych
zbierać i zdrowym i żywności tam potrzebującym zjeżdżać, aby
zaś do jakiej nie przyszło kontuzji. Kiedy się tam różni
żołnierze przy bytności Okara skarżyli księciu lotaryńskiemu,
że tego w bramie odarto albo wóz rozbito, albo konia wydarto, to na
to nic, tylko: „Poznawaj sobie!” Co moment przybiegają
towarzystwo z płaczem, jako im ich rabują mijające Wiedeń a za
nami idące wozy. W koniach powodnych [=
zapasowych] wielką ponoszą i w rynsztunkach szkodę. Stoimy
tu nad tymi brzegami dunajskimi, jako kiedyś lud izraelski nad
babilońską wodą, płacząc nad końmi naszymi, nad
niewdzięcznością tak nigdy niesłychaną i że tak dogodną nad
nieprzyjacielem opuszczamy okazję.
(...)
Naszych stąd siła się
napiera nazad i zatrzymać to będzie z trudnością. Jedni z srogimi
zdobyczami wymykają, drudzy dla głodu koni (bo co dla siebie,
nabraliśmy u nieprzyjaciela dosyć pożywienia), trzecim się
przykrzy wojna, czwarci mają różne sprawy, potrzeby.
PS [18 IX 1683]:
Między rzeczami
cudownymi i ta tu niemniejsza, że jesteśmy tu jako błędni jacy.
Spodziewaliśmy się, że to tak należało, że się mię spytają
albo spytać każą, jako dalej prowadzić tę wojnę; aliści ani
pytano, ani przysłano. Gdyby powiedzieli, że nas nie potrzebują, a
sami robić co przynajmniej z swej chcieli strony, tobym ja gdzie
poszedł urwać też co na swą stronę, Adio, adio, cor mio! [=
Adio, adio,
moje serce!] O nieprzyjacielu nie
mamy innej wiadomości, tylko że ucieka prosto tą drogą ku
Beligradu (gdzie ich cesarz) dniem i nocą, rzucając wszystko po
przeprawach.
6 X [1683]: na samym
się ruszeniu ku Parkanowi: Książę bawarski dał znać, że chce
sam przybyć z częścią swego wojska, ale les Cercles de l'Empire
[= kręgi
Imperium] nie
chcą z nim pójść i wracają się nazad; ale i sam jeszcze z tymi
ludźmi gdzieś daleko za nami.
Ciekawe artykuły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz