<<-- Przejdź do części 1
Nad Dunajem, przeciwko samemu Preszburkowi, [24 IX1683]: U nas ludzi niemało poczęło mrzeć: jedni z ran i postrzałów, drudzy z tej nieszczęsnej dyzenterii. Jam tu kilka czajek kazał sprowadzić chorych z Wiednia do Preszburka, bo tu ludzie właśnie jako nasi, bardzo dobrzy, poczciwi i nam przychylni. Nie masz tu człowieka jednego, tak z panów starszyzny oficerów, jako i żołnierzów, aby go ta plugawa nie miała napaść choroba. Mnie P. Bóg z łaski swej jeszcze dotąd od niej zachował.
W obozie pod wsią
Szenauna gościńcu preszowskim nad Dunajem, mil trzy od Wiednia, [18
IX 1683]: Trzeba tedy o to mówić z ks. nuncjuszem, bo tu nie tylko
rannych, ale i chorych srodze wiele. Wszystka się prawie starszyzna
rozchorowała na dyzenterię i gorączki: nie z fruktów pewnie, bo
tu ich nie masz, ale z srogiego niewczasu, z niejedzenia i z srogich
gorąc, i że tylko piciem ludzie prawie pięć albo sześć dni
żyli, mało sypiając, i to chyba na ziemi a pod niebem. Siła się
ich też bardzo wraca, którym zabronić niepodobna, bo cale a cale
tego niewczasu znieść nie mogą.
(...)
Trupów
po drogach pełno, osobliwie przy jednej tu przeprawie położono ich
do dwóch tysięcy, tak nasi, jako i chłopi z zameczków; nie możem
tedy dotąd z tych zaraźliwych wyniść smrodów. Wojska cesarskie i
inne niemieckie jeszcze się nie ruszyły za nami spod Wiednia. Jako
dalej mamy continuer la guerre [=
kontynuować
wojnę],
cale nie wiemy, bo tam sami radzą bez nas. Wczora miałem
komplementy przez listy od posła hiszpańskiego i od księcia
Anhalta, który jeszcze kończy swoje negocjacje z cesarzem imieniem
księcia brandenburskiego.
Nad Dunajem, przeciwko samemu Preszburkowi, [24 IX1683]: U nas ludzi niemało poczęło mrzeć: jedni z ran i postrzałów, drudzy z tej nieszczęsnej dyzenterii. Jam tu kilka czajek kazał sprowadzić chorych z Wiednia do Preszburka, bo tu ludzie właśnie jako nasi, bardzo dobrzy, poczciwi i nam przychylni. Nie masz tu człowieka jednego, tak z panów starszyzny oficerów, jako i żołnierzów, aby go ta plugawa nie miała napaść choroba. Mnie P. Bóg z łaski swej jeszcze dotąd od niej zachował.
pod
San Peter, 28 IX [1683]: Weszliśmy tu w ten kraj, gdzieśmy przecię
dosyć pożywienia dla koni zastali; ale cóż po tym, kiedy zaś
połowa nam prawie wojska choruje, a choruje na taką chorobę, która
jest zarazą, podobna powietrzowi. Gorączka to jest, którą zowią
węgierską, niby wnętrzna, z dyzenterią krwawą, przy tym wymioty
i mdłości, et le delire
[= i
majaczenia]. Panowie wszyscy i
znaczniejsi oficerowie leżą na pował w Preszburku, gdzie się
zostali, i już umierać niemało ich poczęło; a co najdziwniejsza,
że się wraca coraz ta choroba, choć kto i ozdrowieje. Już i
towarzystwo, i żołdaci, i czeladź umierać poczęli.
(...)
Po wojsku siła bardzo
pasów diamentowych. Nie możemy zrozumieć, co to oni z tym robili,
bo tego cale sami nie zażywają; ale znać dla dam wiedeńskich,
których się dostać spodziewali i one sobie stroić. Prawda, że w
nich diamenty cienkie i zwierciadełka pod nimi, ale robota dziwnie
piękna i rzecz przecię bardzo bogata. – W Wiedniu też tego
okrutną rzecz czeladź poprzedała za lada co, bojąc się, żeby im
byli panowie tego nie odbierali. Wezyr, kiedy przybiegł do swego
namiotu, to kazał brać wszystkim swoim dworzanom i pokojowym po
kilku worków i ci, co do nas pouciekali, to każdy z nich miał po
dwa, po trzy tysiące czerwonych [złotych]
i po koniu dobremu. (...) Skarb zaś w pieniądzach grubych gdzie
się podział, tego zgadnąć trudno; bom ja pierwszy stanął u
namiotów wezyrskich, a nie widziałem, żeby go rozrywać miano.
Snadź albo był między wojsko rozdany, albo go było nie
nadwieziono, albo go też przodem wyprawiono, ponieważ niektórzy
Turcy, jako i tłumacz najpierwszy, poczęli jeszcze o czwartej po
południu uciekać (jako jego pojmany powiada sługa), obaczywszy, że
już wojsko nasze ku ich obozowi zbliżać się poczęło.
6 X [1683], na samym się
ruszeniu ku Parkanowi: Co o zdobyczach, jeśli się dzielili w
regimentach, o tym tu nie słychać. Szczęśliwy się to tylko
zdobył, bo obozu i namiotów Turcy jeszcze bronili, pod gardłem zaś
zakazano zsiadać z koni ani pieszym odbiegać od regimentów, bośmy
się cale spodziewali, że się obróci na nas nieprzyjaciel, skoro
obóz rabować zaczną i na łupy padną. Noc potem zaszła, jeden o
drugim nie wiedział; w nocy tedy pozaświecali sobie tureckie świece
i dopiero rabowali i zdobywali się, osobliwie ci, którym się
trafiło, że mieli czeladź przy sobie albo ludzi takich, którzy by
okupowali jaki namiot i wydrzeć sobie drugim nie dali. Gałeckiego
największa zdobycz w wołach, o które drudzy nie dbali, on zaś je
i brał, i skupował nazajutrz po taleru, a zbierał naczynia różne
miedziane, mosiądzowe, które po obozie i do czwartego dnia leżały,
i pospólstwo wiedeńskie najwięcej tego nabrało, jako i namiotów
podlejszych, których nasi brać nie chcieli.
8 X [1683], milę od
Granu: Straży zaś rozkazałem, aby szli przodem, aby czajki na
Dunaju pozabierali dla Kozaków, a sami aby mię o milę od mostu
czekali; a żeby wprzód przed sobą posłali: jeżeliby z tego
miasteczka, co przy moście, które się zowie Parkan, mieli na tamtą
stronę do Granu uciekać i most za sobą zbierać, to okupujemy to
miasteczko; a jeśliby zaś miało być jakie wojsko, żeby się tam
bronić chciało, to staniemy sobie o milę, czekając na cesarską
piechotę i na działa, które jeszcze o kilka mil od nas. Straż
tedy, nie czekając wiadomości ani mnie znać dawszy, poszli aż ku
mostu i tam zastali wojsko tureckie, które było tej dopiero nocy
przez most przeszło. Tamże się z nimi poczęli hałasować.
Nadjechał tam potem p. wojewoda ruski, który dragonii kazał zsięść
z koni; a gdy się z chrustów większe tureckie pokazało wojsko,
już się cofnąć nie mogli, boby byli i dragonów, i siebie
zgubili. Do mnie tedy przysyłali posłańca za posłańcem, aby ich
ratować. Tymczasem – gdy ja idę z pułkami tymi, które były
przy mnie, bez piechot i dział, bo te były na zadzie (oni też nie
powiadali, że wojsko było wielkie tureckie) – wsiedli na przednie
straże: wsparli ich tak, że dragonów pieszych odbiec musieli.
Jam tymczasem uszykował
te, które przy mnie były pułki.
Dopiero się
pokazał nieprzyjaciel i stanął o sto tylko kroków od nas. Nas nie
było wszystkich pięciu tysięcy, bo jednych pozabijano, drudzy
pomarli, trzeci chorzy, a największa część w taborze przy wołach,
krowach, owcach i zdobyczach. Takem tedy stać kazał nie ruszając
się, a tymczasem ustawicznie posyłałem do księcia lotaryńskiego
i do piechot naszych. Sam zaś, postawiwszy p. wojewodę ruskiego na
prawym skrzydle, a krakowskiego na lewym, we środku lubelskiego, sam
składałem owe wojsko, jakom mógł, ciężkie okrutnie i zmieszane.
Przybiegł potem p. wojewoda ruski i począł mię zaklinać przez P.
Boga, przez ojczyznę, abym się wcześnie salwował [ucieczką],
bo postrzegł po wojsku wielką kontuzję; jakoż była już taka, że
dragonia gwałtem z koni zsiadać nie chciała, a drugie chorągwie
tam pójść i stać, gdzie im kazano. Mnie się jednak to ani zdało,
ani godziło, przyszedłszy tam z wojskiem, a potem ich tam
zostawiwszy, odjechać. Stałem tedy z p. generałem Dynewaldem
(który sam tylko był przybiegł od wojska cesarskiego), uważając
la contenance de l'ennemi [=
wielkość
wroga]. Tenże Dynewald posyłał
posłańca za posłańcem do księcia lotaryńskiego, aby nam
cokolwiek kawalerii przysłał, aleśmy się tego doczekać nie
mogli.
Tymczasem uderzył
nieprzyjaciel na p. wojewodę ruskiego. Odparli go jego skrzydło.
Drugi raz znowu spróbował; toż uczyniło. Trzeci raz jak skoczył
nieprzyjaciel, tak okrążył skrzydło jego i w tył mu poszedł, a
drudzy z przodu go zmieszali. Gdy tedy to skrzydło, zmieszane,
uchodzić poczęło, ja, nie widząc większego bezpieczeństwa, jeno
przy usarzach [= husarzach] (bo jakoż
przed Turkami uciekać w pole, jak dym, i dokąd?), skoczyłem do
chorągwi starosty szczurowieckiego usarskiej i wziąwszy ją z kilką
innych, ruszyłem się przeciwko tym, co p. wojewody ruskiego
skrzydło już z tyłu okrążyli, i przy łasce bożej wsparłbym
ich był naraz. Ale skorom się tylko ruszył i obrócił frontem do
nieprzyjaciela, aliści środek i lewe skrzydło, przeciwko któremu
i nie było nieprzyjaciela, razem skoczywszy, poczęli uciekać.
Wsiadł tedy nieprzyjaciel na nich i gonił z srogą konfuzją bez
obrócenia się więcej niżeli pół mili, aż ku infantem naszej i
ku wojsku cesarskiemu. Mnie wszyscy odbiegli i porzucili, bom wołał,
krzyczał i zawracał, jakom tylko mógł. Fanfanikowi [synowi]
kazałem przodem uchodzić, o któregom się potem frasował, nie
zaraz się o nim dowiedziawszy, żem mało na miejscu nie skonał.
Sam zaś tylko samoósm (= w ósemkę)
za wojskiem uchodziłem, bo w tej mieszaninie jeden drugiego z konia
spychał, jeden przez drugiego padał, jako się to stało
nieborakowi p. wojewodzie pomorskiemu, który tamże został, i
innych niemało. Ze mną byli p. koniuszy koronny, p. starosta łucki,
p. Czerkas, p. Piekarski, p. Ustrzycki, towarzysz chorągwi mojej
usarskiej, rajtar nieznajomy (który nam stanął za różany
wianek), a ja ósmy. Po wszystkim wojsku naszym i cesarskim udano
było, żem poległ na placu; jakoż że się to nie stało, jest to
cud nad cudami, za co niech P. Bogu będzie cześć i chwała, bo
żywa dusza przy mnie się obrócić nie chciała.
Ciekawe artykuły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz